31.12.16

Od Renesmee CD Reika

Powoli wstałam z ciała chłopaka, delikatnie odwracając się do tyłu, od razu spotykając się z pyskiem ogromnego wilka. Ze strachu lekko podskoczyłam, odwracając się w kierunku zwierzęcia, poruszając się w tył w stronę głowy nieznajomego. Nagle zeskoczyłam z jego ciała i schowałam za głową, która lekko podniósł, by zapewne spojrzeć, co się dzieje. Gdy tylko zobaczyłam, jak wilk cieszy się na widok tego chłopaka, nieco się uspokoiłam. Powoli zmieniłam się w człowieka, patrząc to na basiora, to na nieznajomego faceta. O co tu chodzi...
-No już, już, Wacek, spokój- powiedział chłopak, drapiąc wilka za uchem. Wacek..? Biedne zwierzę...

<Reik? Chciałeś to masz... Nie jestem z tego dumna ;-;>

Od Reika cd Renesmee

Postanowiłem iść za nią przez cały czas, licząc na to że stanie się coś ciekawego. I wszystko na to wyglądało, ponieważ cały czas czułem że ktoś na obserwuje i zostało jeszcze trochę drogi do jej domu.
-Możesz przestać za mną iść?!-Krzyknęła nagle odwracając się.
W ostatniej chwili zmieniłem się w cień i szybko, żeby tylko mnie nie zobaczyła, przeszedłem między jej nogami i zmieniłem się znowu w człowieka. Rene stanęła jak wryta ze zdziwieniem, ale po chwili odwróciła się, i mało nie dostała zawału widząc mnie.
-Idiota!-Krzyknęła, kiedy ja nie mogłem pohamować się ze śmiechu.
Od razu mnie odepchnęła i zaczęła iść zdenerwowana dalej.
-No ej, nie denerwuj się tak!-Krzyknąłem śmiejąc się.
Nagle przed Rene wyskoczył ogromny wilk. To pewnie on nas obserwował... Rene się przewróciła a ja już miałem wyciągnąć broń. Wacek!-Pomyślałem po tym jak przypatrzyłem się zwierzęciu. Kiedy wilk też mnie poznał przestał na chwilę warczeć. Po namyśle chciałem dać mu sygnał żeby znowu zaczął, ale nie zdążyłem ponieważ Rene zmieniła się w jakiegoś lisa i wbiegła na mnie z prędkością najpewniej nad świetlną.
-Ała...-Jęknęła próbując wstać.
Po chwili podszedł Wacek, który zaczął nas obwąchiwać. Świetnie...-Pomyślałem.

<Renesmee?>

Odejście

Pożegnajmy Nathaniela Black'a, który zdecydował się na odejście. 

Od Hiro - CD Celeany

Jedyny pomysł jaki wpadł mi do głowy to zapiąć przypiąć go kajdankami do pomnika w środku miasta, niestety dwie godziny mi na to nie starczą.
- Mam pewien pomysł, ale nie wiem czy się wyrobię, więc.
Wyciągnąłem miecz, następnie moje oczy spowiły niebieskie płomienie, a runy na ostrzu zapłonęły.
- Chyba nie masz zamiaru go zabić - zapytała patrząc się na mnie Cel
- Nie, ale to może troszkę zaboleć - odpowiedziałem po czym zdzieliłem go płazem miecz w środek głowy.
Guz który wykwitł mu na czole był na prawdę spory. Trzeba było nie prowokować.
Schowałem ostrze z powrotem do pochwy na plecach i ciągnąc go za ręce, ruszyliśmy w kierunku warsztatów miejskich. Wyciągnąłem ze schowka nieskończone kajdany wykonane ze specyficznego materiału, wrzuciłem na kowadło, wziąłem młot i zacząłem kuć. Dziewczyna była ewidentnie zainteresowana, bo raz za razem zerkała na to co się dzieje.  Po dwóch godzinach robota była zakończona, mogłem z dumą przyglądać się zakończonemu dziełu. Ostatnim przedmiotem którego brakowało było źródło mocy, ruszyłem do małego laboratorium na zapleczu w którym trzymałem małe kryształki energii które czasem wykorzystuje się w różnych urządzeniach, a ich wytworzenie nie jest specjalnie trudne. Po powrocie do głównej sali patrzyłam jak Celeana przypatruje się z uwagą kajdanom, w tym momencie odwróciła się w moją stronę i rzekła:
-Musisz spędzać tu dużo czasu skoro potrafisz zrobić coś takiego.
- Można śmiało powiedzieć, że to jest mój drugi dom. Jak nie mam co robić albo czuję się rozbity przychodzę tu i wyładowuję emocję na kowadle. Z resztą jest to czynność która poprostu sprawia mi przyjemność - uśmiechnąłem się w jej stronę - w każdym razie jesteśmy już gotowi do ostatniej fazy naszego planu.
Wyszliśmy na ulicę po czym wezwaliśmy taksówkę która zawiozła nas do naszego celu. Wspiąłem się na pomnik, po czym otworzyłem portal by Cel przerzuciła mi ciało. Trzymając Reika za brzuch przypiąłem obie ręce do kształtnej męskiej dłoni która obejmowała globus, po czym wróciłem do dziewczyny. Nie powiem widok wiszącego bezwładnie Reika był nawet zabawny.
- Uwaga, zaczyna się budzić - wyszeptałem

(Reik?)

Od Hiro - CD Celeana

Przeprosiłem na chwile dziewczynę i też poszedłem się umyć. Koniecznie trzeba spojrzeć na prochy!
Wpadłem na ciekawy pomysł: a może by tak skoczyć do siedziby Łowców Demonów, w końcu to ich sprawa, może oni powiedzą coś ciekawego.  Wyszedłem z łazienki przewinięty ręcznikiem kierując się w stronę szafy z której wyciągnąłem świeże ubranie i wciągnąłem je na siebie. W między czasie zerknąłem na ulicę, nie myliłem się. Od wczoraj nikt się nie pojawił.
- Wiesz co, tak się zastanawiam czy nie miałabyś może ochoty na spacer do pewnego specyficznego miejsca.
- W zasadzie nie mam żadnych planów, ale co to za miejsce - zapytała.
- Siedziba Łowców Demonów, bo widzisz cały czas ta sprawa nie może dać mi spokoju a prochy dalej leżą.
- Myślę, że możemy się przejść. W końcu dzień zapowiada się na prawdę przyjemnie - odpowiedziała po czym wtuliła się w moje ramię.
Faktycznie pogoda była bardzo przyjemna niebo bezchmurne można było odnieść wrażenie, że to nie środek zima a a początek wiosny. Ziemia była stwardniała co prawdę od zimna, ale śniegu nie było widać, do tego wiatr spokojnie powiewał ulicami, a całość zwieńczona promieniami słońca nieśmiało smagającymi dachy domów. Ale najpierw wypadało by coś przegryźć:
- Masz może na coś ochotę Celko?
- Niech pomyślę, poproszę jajecznicę.
Zszedłem do gospodarza który odsprzedał mi kilka jajek, następnie wziąłem szczypiorek oraz odrobinę masła. Wbiłem jajka do miski, wymieszałem później dodając szczypiorku, całość wlałem na rozgrzaną patelnie z rozpuszczonym masłem. Nie minęło kilka minut nim jajeczniczka była gotowa, przełożyłem do większej miski którą wziąłem razem z świeżym chlebem prosto z pieca naszego niesamowitego właściciela. Gdy wszedłem dziewczyna nadal siedziała w sporo za dużej koszulce tym razem mając na sobie swoje spodnie. Znając życie nie odzyskam już tej koszulki, choć nie powiem wygląda w niej słodko. Oboje zjedliśmy śniadanie, ubraliśmy się w odpowiednie ubrania i wyszliśmy z naszego hoteliku. Zakupiłem małą sakiewkę do której zsypaliśmy prochy i skierowaliśmy się do najbliższego punktu orientacyjnego. Wyciągnąłem z wnętrza pochwy małą mapę i kierując się jej wskazówkami ruszyliśmy we właściwym kierunku. Tym razem na wszelki wypadek wybraliśmy okrężną, ale bezpieczną ścieżkę, która poza ściśle wyznaczoną drogą miała również niesamowite walory estetyczne. Liście roślin pokrył biały szron idealnie kontrastując się z pozostałą zielenią. Spokojnym spacerkiem przebyliśmy całą drogę do celu. Przed nami stała sporej wielkości willa wykupiona na główną siedzibę łowców. Weszliśmy do środka, zdziwiło mnie wygląd wewnętrzny, równie dobrze można było pomylić z pięciogwiazdkowym hotelem przed nami stała recepcja a za nią starszy wiekiem człowiek. Nazwanie tego człowieka kamerdynerem byłoby bardzo obraźliwe. Ruszyliśmy w jego stronę, nie zdążyłem otworzyć ust nim w naszym kierunku padło pytanie:
- Czego państwo potrzebują?
- Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tych prochach - odpowiedziałem po czym położyłem na ladzie woreczek.
Człowieczek przyjrzał mu się uważnie po czym powiedział:
- Tak, to bez wątpienia prochy demona. Zwrócili się państwo w odpowiednie miejsce, a teraz proszę za mną.
Po czym ruszył żwawym krokiem w stronę najbliższych schodów. Po niezliczonej liczbie pokonanych schodów oraz przejść dotarliśmy do jasnego pokoju w którym nad najróżniejszymi przedmiotami pracowało kilku specjalistów.
- Oto szanowna pani Diana, zbada to co przynieśliście i gwarantuje, że odpowie wyczerpująco na wszystkie wasze pytania. Ja muszę teraz państwa pożegnać. - powiedział starszy mężczyzna po czym wyszedł.
- Dobra mnie już znacie to może i wy się przedstawicie?
- Ja jestem Hiro a moja przyjaciółka to Celeana, miło mi cię poznać.
- Mnie również, dobra a teraz zobaczmy co tutaj macie.
Wysypała zawartość woreczka na przeźroczystą szybę po czym położyła nad nią rękę i zaczęła szeptać niezrozumiałe dla mnie słowa. W jednej chwili pokój zalał się czerwienią, a wszyscy badacz odwrócili się by oglądać widowisko. Z prochu wytworzył się obraz demona, dokładnie taki jakim widzieliśmy go kilka dni temu. Twarz Diany była przerażona, wszyscy stali w milczeniu przypatrując się zjawie która w ciągu kilku następnych sekund powróciła do postaci pyłu. Dziewczyna spojrzała na nas z przerażeniem w oczach.
- Czy wy wiecie co to było - spytała kierując się w stronę biblioteczki z księgami
- Szczerze powiem, że nie bardzo.
Badaczka znalazła czego szukała, otworzyła książkę po czym pokazała nam ilustracje mówiąc:
- To nie jest żaden podrzędny demon, to sam książę i to jeden z potężniejszych a zwał się Zartas.
Po wypowiedzeniu tych słów dziewczyna jakby się rozluźniła:
- Tyle, że teraz jest martwy. W ogóle skąd macie te prochy?
- Leżały na ulicach miasta alchemików, nikt się po nie nie zgłosił, więc uważałem to za jedyne wyjście.
- W porządku, więc powiedz mi czy widziałeś która z grup łowców go pokonała?
- Sądząc po sile to musiała być któraś z Alf, ale żeby się do tego nie przyznawać? - dodała szeptem
- Sam go zabiłem - odpowiedziałem przerywając jej rozmyślania.
Cała sala nadęła policzki, po czym wszyscy razem wybuchnęli śmiechem.
- Taki człowieczek jak ty, pokonał księcia? - powiedziała nie przestając się śmiać - Nie żartuj
W tym momencie do rozmowy wtrąciła się Cel która do tej pory siedziała cicho.
- To prawda widziałam to!
- Moje dzieci - powiedziała dobrotliwym tonem - Pancerza tego kolosa nie przebije żaden zwykły miecz, a nawet zaklęty ma tylko mały procent szans, że się nie złamie.
- Na dodatek twoje ciało wygląda za dobrze jak na walkę z demonim księciem.
- Ale jest sposób by się przekonać. Zbadajmy twoje wspomnienia - powiedziała po czym wzięła mnie pod ramię i zaczęła prowadzić przez kolejny szereg pomieszczeń. Wreszcie całą trójką stanęliśmy przed rzeźbionymi w drewnie drzwiami z wręcz baśniowymi zdobieniami.
- Do pana Alberta macie się odnosić z szacunkiem, inaczej tego pożałujecie - rzekła po czym pchnęła drzwi.
W środku przy biurku siedział stary człowiek, broda ciągnął się mu prawie do kolan, a dobrotliwy uśmiech wstąpił na rozoraną bliznami twarz.
- Ten młodzieniec jest na tyle arogancki, iż próbuje wmówić mi, że samodzielnie pokonał księcia demonów.
- Podejdź chłopcze - rzekł starzec
Ruszyłem w jego kierunku dopóki nie dotarłem do jego siedziska, następnie wyciągnął dłoń, położył na moim czole i zamknął oczy. Poczułem jak duch wszedł do mojego umysłu i przegląda wspomnienia, nagle jego twarz wykrzywiła się w wyrazie zdumienia.
- Ty, ty jesteś z rodu Kagimore!
Twarz dziewczyny zbladła, ukłoniła się po czym zaczęła przepraszać. Cel była równie zdziwiona tą zmianą zachowania co ja.
- Przepraszam, ale nie mam pojęcia o czym pan do mnie mówi.
- Możesz mi mówić Albercie. Nic ci nie powiedzieli - zasępił się - Twój ród składał się z łowców demonów, twój ojciec był najlepszy w tym fachu. Swego czasu walczyliśmy ramię w ramię - rozmarzył się.
- Na dodatek twoja moc pozwala posługiwać się Onyxowym Strażnikiem. Jesteś na prawdę ewenementem. Diana, zostaw nas samych!
Gdy za dziewczyną zamknęły się drzwi kontynuował:
- Choć, pokarzę ci coś
Podszedł do biblioteczki zakrywającej całą prawą ścianę po czym pociągnął malutką prawie nie widoczną książeczkę z zamazanym grzbietem. Chwilę później po na przeciw nas ściana podniosła się na ukrytych zawiasach odkrywając przejście.

(Cel? Sorki, że musiałaś czekać)

Od Zena CD Zacharie

Nie miałem pojęcia co to tym myśleć. Owszem ja też byłem głupi od razu uciekając i nie dając mu dojść do jakiegokolwiek słowa. Ale żeby do jasnej cholery biegać za mną pół wyspy z jakąś gitarą, żeby zaśpiewać mi wyemocjowane I will always love you. Super poświęcenie Zachie. Nie spodziewałem się. Chociaż muszę przyznać, że ucieszyłem się kiedy zobaczyłem go przed sobą. Koniec w końcu mnie nie nienawidzi i przylazł tu, fatygujac te swoje niezdarne nóżki. Owszem było teraz niezręcznie, szczególnie po tym co powiedział. Dziwnie było to wszystko słyszeć. W końcu to ja zawsze byłem tym, który lepił się do całego świata. Za Chiny nie potrafilbym sobie wyobraźić, że pewnego dnia to mały Zach będzie za mną biegiał. Tak wiem, że po części to moja wina. Tak właściwie to nawet całkowicie jest to moja wina. Użerałem się ze swoimi uczuciami przez tyle lat, aż w końcu coś wypaplałem i rozwaliłem stabilny cykl.
Nie rozumiałem jednak jak doszło do tego, że pyta mnie o powalony pocałunek. Nie żebym jakoś protestował, tylko nadal to wszystko do mnie nie dochodzi.
- Dlaczego niby mam to zrobić? Bawisz się moimi uczuciami? - zapytałem niepewny. Następnym co słyszałem było głośne plaśnięcie. - Nie wal się po twarzy idioto - warknąłem i odciągnąłem jego ręce od mordy. Nie mogłem dłużej powstrzymać. W ułamku sekundy przyciągnąłem jego twarz do swojej i złączyłem nasze usta w głębokim pocałunku. Sam się tego nie spodziewałem. Zaskoczenie dopadło mnie kilka sekund później, ale nie odsunąłem się. To miłe uczucie za bardzo roztapiało moje zmarłe serce. Gdybym mógł to powiedziałbym, że zabiło mocniej, jednak ono nie bije. Czułem się jednak szczęśliwy mając chłopaka przy sobie. Tak cholernie blisko. Dlatego gdy odsunął się po chwili dosłownie słyszałem jak odłamki moich uczuć padają na podłogę. - Zach proszę, nie rób mi tego. Nie odchodź. Wypierz nam pamięć czy coś, tylko nie odchodź. Nie chcę cię znowu stracić - zapłakałem cicho i poczułem jak łzy powoli spływają mi po zziębłych policzkach. Niekontrolowanie pociągnąłem nosem wyobrażając sobie najgorsze scenariusze. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić. Może tak szybko by nie odszedł. Schowałem zaczerwienioną twarz w dłoniach, a raczej w tylko jednej, bo drugą zacisnąłem mocno na ubraniu rudego, by powstrzymać go od odejścia.
- Zrób to jeszcze raz. Ja- ja nie wiem - mruknął,w ogóle na mnie nie patrząc. I co teraz? Przed momentem sam się odsunął, a przecież powiedział, że jeżeli tk zrobi to koniec. Nie zastanawiałem się jednak nad tym dłużej i powtórzyłem wcześniejszą czynność w duchu błagając, żeby nie był to koniec.

<Zach?>

30.12.16

Od Zacharie - Cd. Zena

  Klap klap Zacharie, powinieneś napisać poradnik Jak pozbyć się natrętów z twojego hajsu. Zdobyłbym miliony, zajebiście po prostu. W końcu kupiłbym sobie wannę.
  Chociaż to co zrobiłem teraz było po prostu samobójstwem, to gwałcenie jego ust było... Miłe. Fak o czym ty myślisz, nie zasługujesz na żadne przyjemności cioto. Jesteś rudym nerdem, to nie dla ciebie. Ale bycie gejem? Ffff, nie, nie nie. Zawsze lubiłem dziewczyny. Nie, nie. Nie mogę sobie tego tak tłumaczyć. NIE UDAWAJ HETERO SKARBIE~ Każdy tak robi i później okazuje się na końcu, że uprawia yaoi. Jestem skończony.
  Zakryłem sobie mordę rękami, wypuszczając głośno powietrze. Nie wiedziałem co mam zrobić. Nie wiedziałem, czy lubię Zena, nie wiedziałem już nic. A haj powoli przechodził, choć nadal czułem się osłabiony. W sumie to mógłbym po prostu dać mu odejść. Miałbym spokój. Ale co bym później robił całe dnie, chyba tylko kłócił się z kranem. Tak wiem, że mnie obserwujesz, nie tylko na Instagramie. Tutaj wskazuję na ciebie palcem, gówniakoniaku. Powracając... Nie miałbym kogo do bicia, a do Leoandra na pewno się już nie zbliżę. Ten koleś jest niebezpieczny, już sam jego zapach zabija. Ngh. Nie lubię ludzi, a jakoś biały cały czas zajmował miejsce tuż koło mnie. Mimo że mi przeszkadzał, to go olewałem. A nie tak jak resztę głupich dwunożnych cweli biłem po kątach. To naprawdę przytłaczające, baż. Dobra, koniec, nie umiem filozofować. Znieść myśl, że go... bleh, że czuję do niego jakiekolwiek filingsy, to boli trochę. I nie byłbym już Zachem, nie.
- Okej, zobaczymy co zrobię jak znowu się spotkamy – cudem noworocznym udało mi się podnieść z ziemi, ponownie zabijając się o sofę. Kopnąłem ją jeszcze na pożegnanie, tym razem zakładając dobre buty. Klapki spuściłem w kiblu, czemu ja je w ogóle mam. Złapałem w locie za wiosło aka gitarę, a z Becią musiałem się pożegnać. Przy tym spotkaniu jeszcze by mnie sprowokowała. Kurta na plecy i lecimy do tego głupa zdobyć więcej doświadczenia. Bałem się swojej reakcji, bo teraz mogę nie wiedzieć co robię. Stracę świadomość, czy coś. Ja nie chcę znowu go molestować, nie. Przechodniów na ulicy mijałem jak dres pedała, nie chciałem niepotrzebnych spięć i rozmów. Wiedziałem, że Zen jest teraz w domu i zatapia swoje smutki w chińskich dramach, bądź czymkolwiek innym.
  Dwadzieścia minut później stałem przed nim, kiedy on serio oglądał denne podróbki seriali. Ten człowiek ma problemy.
- Co ty tu robisz, co? Mówiłem, nie graj mi na uczuciach, dupku – wysyczał, przykrywając się bardziej kocem.
- I wziąłem to na poważnie – pokazałem mu swój instrument, nie, nie tego w spodniach – Ta akcja jest dziwna, naprawdę czuję się chory. Nie wiem jak to określić i pewnie będę tego żałował. Uwaga nie wiem co śpiewam, mój umysł robi to sam – iii zabrałem się do pracy.
  Super mózgu, gratuluję ci.
  Z powodu tych wszystkich emocji aż walnąłem swoją Matyldę o dywan.
- Widzisz, co zrobiłem? Specjalnie dla ciebie rozwaliłm prawie moje drugie kochanie! – pisnąłem zrezygnowany, a Zen nie miał bladego pojęcia co zrobić. Przyszedł taki idiota, chaos wszędzie. Boże, muszę to sobie poukładać jeszcze raz. Zaciągnąłem się, uspokajając.
- Zen, ja... Ja chcę jeszcze raz. Znaczy... – zaczesałem nerwowo włosy do tyłu, normalnie drżąc – Musisz mnie znowu... Aee... Nie, nie – głęboki wdech – Pocałuj mnie znowu. Jeżeli cię... Lubię, nawet trochę, nie odepchnę cię. Jeżeli nie, cóż. Koniec – wzruszyłem ramionami, czekając na jego reakcję – Musisz mi pomóc. Chcę być w stu procentach pewny, swoich... Uczuć. Ty też, wiem to

< ????? ;_; >

Od Zena CD Zacharie

Miło. Serio. Obiecuję sobie, ze nigdy więcej go nie dotknę. Jestem tylko durnym zagrożeniem. Przecież wiedziałem, że nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Zawsze wysyłał mi takie sygnały. Nawet teraz to robi. Z poczuciem winy obserwowałem jak zmaga się z dojściem do łazienki. W pewnym momencie nawet myślałem, że pomylił pomieszczenia. Jego ból i nieszczęście dobijało mnie jeszcze bardziej. Może naprawdę powinienem zniknąć z jego życia raz i na zawsze? Miałby chociaż spokój. Powiedział, że czuje się jak na haju, prawda? Czy zawsze tak było? Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek zachowywał się w ten sposób. Chociaż, zawsze byłem ślepy na wszystko co dzieję się wokół mnie. Ze zrezygnowaniem schowałem twarz w dłoniach, czując jak powalone poczucie winy wypełnia mnie jeszcze bardziej. Przez palce zerknąłem jeszcze w bok, by zobaczyć jak Zach gapi się tępo na kran. Mimowolnie uśmiechnąłem się, zdając sobie sprawę, że pewnie ma jakieś halucynacje. Nakarmić szczury, które zalęgły się w jego kapciach. Nigdy nie zapomnę tej powalonej imprezy. Nie chciałbym jej powtarzać, ale gdyby on tego chciał, prawdopodobnie zorganizowałbym taką bez myślenia. Zsunąłem dłonie w dół i oparłem się plecami o oparcie kanapy z tym małym uśmieszkiem, którego nie mogłem się pozbyć z ust. W pewnym momencie usłyszałem powolne kroki na podłodze, więc znów odwróciłem się w stronę rudowłosego, by zobaczyć jak człapa w moją stronę. Nie spodziewałem się jednak, że uwali się na moje kolana ze zdeterminowanym wyrazem twarzy. Jakby chciał udowodnić coś nie tylko mi, ale także sobie. No cóż, nie bardzo ogarniałem o co chodzi, więc zmarszczyłem czoło zdezorientowany.
- Z-Zach, co ty wyprawiasz - mruknąłem szybko. Nie rób nic, czego będziesz później żałował. Nie chcę, żebyś się na mnie wyżywał, bo coś sobie ubzdurałeś.
- Jeżeli tutaj mój sen się zerwie, to znaczy, że mam koszmar i cię nie ma - haha zajebiście. Zaraz co? Nie zdążyłem nawet zareagować, a jego usta znalazły się na moich. Nie byłem już pewny co mam robić. Nie zamknąłem oczu. Byłem cholernie zdziwiony obecną sytuacją. Pora na ewakuację. W tempie natychmiastowym. Nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, że siedziałem zastygnięty i wpatrywałem się w ścianę na przeciw siebie, kiedy długie nogi Zacha latały mi przed ryjem. Tylko dotkniecie mojej pięknej twarzy.
Kiedy jednak wszystko do mnie doszło z potrójną siłą nie mogłem się powstrzymać. Dłonią przejechałem po spuchniętej wardze i z przerażonym spojrzeniem zjechałem w dół. Nie zwróciłem nawet uwagi, że tak się zassał.
- Co to miało być? - szepnąłem, nadal nie bardzo rozumiejąc, chociaż analizowałem to wszystko jakieś pięć razy przez ten krótki czas. - Myślisz, że tak sobie bez niczego możesz pogrywać z moimi uczuciami? - warknąłem cicho. Podniosłem się z kanapy szybciej jak na niej usiadłem i w ułamku sekundy już byłem za drzwiami.

<Zach?>

Od Zacharie - Cd. Zena

- Chciałbym powiedzieć to samo o tobie. Nigdy. Więcej. Fffak – to uczucie, kiedy czujesz się pusty, ale to już tak serio. Moja dusza tak bardzo cierpi – Wiedziałem, że coś spieprzysz. Ile wychlałeś, nie jestem kurna jakimś jeziorem okej – spojrzałem na swoje dłonie. W ogóle nie czułem palców, a byłem bledszy niż zazwyczaj. Z siarczystym przekleństwem pacnąłem się w czoło. Ręka jednak odmówiła posłuszeństwa, lądując sobie na klacie Zena. Żeby on jeszcze jakąkolwiek miał, to byłoby spoko. Wlepiłem swój wzrok w jego mordę i widząc jego przejęcie, zrobiłem mu ponowne spotkanie z bólem, waląc po profilu. Jeśli można tak to nazwać, bo aktualnie nie mam siły.
- No sorry nO, MÓWIŁEM NIE DAWAJ MI – jęknął, kładąc sobie głowę na moim ramieniu.
- Mogłem cię, kurna, zostawić za tą Biedrą. Poza tym, to raczej ty mi byś dawał – mruknąłem, usiłując podnieść się z kanapy – Czuję się jakbym był na haju, Jezu. Idę przemyć sobie szyję, zw
- Pomóc ci dojść? – spytał, ujmując mnie za łokcia. Spiorunowałem go wzrokiem.
- Sam sobie dam radę, z łapami czy bez – chwiejnym krokiem poszedłem w stronę łazienki, o mało co nie zabijając się o ten walony próg w przejściu. Po cholerę mi to było. A on coś tam jęczał jeszcze, żebym się nie utopił, czy coś. Środkowy fak nie mógł przestać normalnie chodzić. Praca na pełny etat, ta głupia gimbusiarska emotka z Twarzowej Książki. Plus znaczek z Vegety. Co ze mną jest, Boże. Ale jakoś udało mi się odkręcić kran. Może ten się chociaż na mnie nie rzuci. Wszystko co związane z białym jest niebezpieczne i chce cię zgwałcić, zapamiętać. A może Zenon nie chce tego zrobić. Może moja podświadomość chce to zrobić za niego. Znaczy zgwałcić chłopaka. Nie myślę za dobrze, geez. Ale jeśli tak jest serio i chcę go rozdziewiczyć!? Jestem na dragach, na pewno. Tego się nie da inaczej wytłumaczyć. pRZESTAŃ SIĘ NA MNIE TAK OSKARŻYCIELSKO PATRZEĆ, ZLEWIE. Ty masz z nim sojusz, ja to wiem. Nie będziesz mi wmawiał, że źle odczytuję sygnały. Mam rację, zamknij się. Nie krzycz na mnie do kurny. A jak go macnę to mi to przejdzie? Jeśli to kolejny ze zrytych snów i Zena tak naprawdę tutaj nie ma i wbiłem sam do domu Neza, sam wrypałem się do kałuży. Sam kupiłem sobie bekon? Nie, nie, inaczej by za mną gonili. Albo już się utopiłem w tym parku i umieram. Ja to później sprawdzę.
  Robiąc zygzaka niczym to czerwone auto z telewizji, wszedłem do pokoju. On nadal tam siedział na kanapie. I obserwował ścianę. On też jest tynkologiem?
- Mam mokre włosy na dole – poprawiłem spodnie, siadając koło swojego towarzysza. Odpowiedział tylko inteligentne co.
- Normalnie, zachlapałem się – pokazałem na końcówki swojego super rudego fryzu, a on odetchnął głęboko – Tylko muszę coś sprawdzić – miał wytatuowane jeszcze większe co na tych plecach na łbie. Czole, no. I to stało się jeszcze większe, kiedy wpakowałem mu się na kolana
- Z-Zach, co ty wyprawiasz – rzucił niepewnie, nie wiedząc, co ma zrobić.
- Jeżeli tutaj mój sen się zerwie, to znaczy, że mam koszmar i cię nie ma – tutaj scena dwanaście plus, a dokładniej, cóż. Zmolestowałem jego usta własnymi. Długo. I tak cholernie fffffFFF
   I nie obudziłem się, przez co przeżywałem właśnie zawał.
  Z przerażeniem większym niż mój kOLEGA walnąłem się plecami na podłogę, zasłaniając dłońmi twarz. Słowem dzisiejszego wieczoru było kur*a.
  Szkoda tylko że nogi nie chciały iść ze mną i zostały na biodrach skamieniałego Zena.
- tO NIE MOJA WINA, TO PRZEZ TEN BRAK KRWI, NIE MYŚLĘ OKEJ

< HALO TO JA >

Od Zena CD Zacharie

Patrzenie na Zacha w takim stanie wcale nie było przyjemne. Owszem, wiedziałem, że tego nie lubi. Dlatego własnie chciałem nakarmić się innymi ludźmi. Nie rozumiem jednak dlaczego on mi na to nie pozwolił. Z cichym westchnięciem wpakowałem się mu na kolana i podniosłem jego podbródek, by spojrzał mi w oczy. Przełknąłem głośno ślinę i zniżyłem twarz do jego szyi, by przymierzyć się do ugryzienia. Jednak nie mogłem wytrzymać myśli, że on będzie cierpiał. Westchnąłem cicho i pocałowałem lekko jego szyję, po czym zszedłem z jego kolan.
- Nie chcę, żebyś cierpiał. Poza tym i tak jestem za bardzo rozpieszczany. Normalny wampir napije się raz i ma dosyć na cały miesiąc, a ja mamram o krew trzy razy dziennie - westchnąłem cicho. - Wcześniej głodowałem milion razy i jakoś żyję, prawda? Prowadź to swoje życie bez blizn po ugryzieniach Zachie, bo one tylko psują twój wygląd jeszcze bardziej. Wiem co mówię. Nadal mam te na nogach zabandażowane i boję się ściągać spodnie w czyimś towarzystwie. Nawet twoim, a przypominam, że widziałeś jak rozpaprane one są - a miało być tak uroczo. Z lekkim uśmiechem na twarzy uniosłem się z kanapy i podreptałem do drzwi.
- Pamiętam też jak się darłeś, że twój nieskazitelny wygląd został zrujnowany, a w tym samym momencie umierałeś za Biedronką - odwarknął i podszedł do mnie z poważnym wyrazem twarzy. - Ale wiesz co? Nigdy nie miałeś nieskazitelnego wyglądu - dodał i złapał mnie za włosy.
- ZACHIE PROSZĘ JA CIEBIE PUŚĆ JE - pisnąłem głośno, próbując jak najszybciej i bez boleśniej wydostać się z jego uścisku.
- Jedź jeśli dają - warknął i sam przysunął moją twarz do swojej szyi. Z głośnym westchnięciem polizałem kawałek skóry, który planowałem ugryźć i wbiłem w niego zęby z cichym "Przepraszam". Zassałem czerwoną ciecz do ust, czując jak przyjemnie rozpływa się w moim przełyku. Nie zwróciłem nawet uwagi na cichy skowyt bólu ze strony rudowłosego. Oderwałem się od niego dopiero jakieś dwie minuty później, kiedy zaczął rozluźniać ciało w podejrzany sposób. Zaskoczony oplotłem go ramionami i szybko posadziłem na kanapie, klepiąc lekko w twarz.
- Zachie, wstajemy. Nie strasz mnie tak. ZACHARIE IDIOTO WSTAWAJ - syknąłem, coraz bardziej wymyślając najgorsze scenariusze. - WIĘCEJ KURWA Z CIEBIE NIE PIJĘ.

<Zacharie? Tak formalnie>

29.12.16

Od Celaeny - Cd. Reika

   Bogom dzięki, że Reik nie połapał się w tym, że udawałam. Gdy tylko wyszedł ze sklepu chwyciłam za nadgarstek zaskoczonego Hiro i pociągnęłam go na zaplecze, zamykając za sobą drzwi. Nie chciałam, by inni, opętani przez szatyna, klienci ucierpieli. Widząc pytające spojrzenie mężczyzny uśmiechnęłam się do niego lekko i oparłam o ścianę.
- Jestem na to odporna. – wyjaśniłam, strzepując niewidzialny pyłek z ramienia.
- To jak ogarnęłaś to, co zamierza zrobić? – zapytał, unosząc brew.
- Już raz próbował. Poskutkowało to jedynie bólem głowy, który ponownie poczułam parę chwil temu. – odpowiedziałam, wzdychając cicho. – Trzeba będzie spuścić mu wpierdol. Uważa się za boga, choć nim nie jest. – dodałam, zaplatając ręce na piersi. 
- Co w tym trudnego? – zaśmiał się.
- Chociażby to, że trzeba go wziąć z zaskoczenia. – wymamrotałam, mocno gestykulując. – Kreatura przebrzydła zmienia się w coś cieniopodobnego za każdym razem, gdy chcesz go zaatakować.
- W takim razie.. Dobrze, że działamy w duecie. – odrzekł i, posyłając mi tajemniczy uśmiech, potarmosił mi włosy. Spojrzałam na niego pytająco. Ten jednak stwierdził, że wyjaśni mi plan po drodze.
   Powolnym krokiem kierowaliśmy się do lasu. Na mojej twarzy widniał dość spory banan po tym, jak wraz z Hiro ustaliliśmy plan działania. Po pewnym czasie mężczyzna dał mi znak, bym poszła drugą stroną lasu. Sam ruszył wprost do Reika. Oparłszy się o drzewo odczekałam parę minut i bezszelestnie potruchtałam do, nic niespodziewającego się, szatyna. Zauważyłam, że Hiro celuje w niego mieczem, a antagonista głupio się uśmiecha.
- Jestem niematerialny. Nic mi nie zrobisz. – doszedł do mnie strzępek ich rozmowy.
- Czyżby? – szepnęłam do siebie i otwartą dłonią uderzyłam go w tętnicę na szyi. Reik, nieprzygotowany na atak z mojej strony, odpłynął do krainy utraconej przytomności.
- I co robimy z tym zdechlakiem? – zapytał mnie mężczyzna, stojący naprzeciw. Odpowiedziała mu jedynie wzruszeniem ramion i pofatygowałam się, by sprawdzić puls leżącemu. Żył i oddychał niestety. Popadł jedynie w śpiączkę, z której powinien obudzić się za jakieś dwie godziny.

[ Hiro? Hehe *gap na Reika* ]

Od Zacharie - Cd. Zena

- Niegrzeczny Zenon, nie wolno tak napadać na bezbronne staruszki. A jak hiva mają i później przeniesiesz na mnie, HMM? – wycelowałem w niego palcem, wolną dłonią podpierając bok.
- Jakim niby cudem miałbym cię zarazić, co? – zabrewkował. cHOLERA, wkopałem się. Ale co tam, ja to przeżyję, będzie okej.
- Kichniesz na mnie, albo coś – burknąłem, zakładając ręce na piersi. Spojrzał na mnie wzrokiem jesteś tego pewny, przyjacielu?, na co westchnąłem głośno – No oczywiście że przez ugryzienie, bo jak znam życie tak właśnie zrobisz. Siedzimy tutaj, dopóki te babki stąd nie pójdą, jasne? Potem pomyślę jak cię nakarmić, czy coś. Teraz najważniejsze są pomniki. Rozwalone. Rozumiesz? – warknąłem, siadając na ławce obok jakiegoś grobu. Zen zrobił to samo, chwilę później zaczął bawić się palcami. Ja tymczasem obserwowałem swoje piękne buty. Teraz wiem, dlaczego było mi tak zimno w stopy. Zamiast glanów miałem klapki. I ten debil naprawdę mi o tym nie powiedział? On kiedyś serio zaliczy, ale tylko strzała w mordę. Krzesłem. A kiedy tamte zielone berety sobie poszły? Waloną godzinę po naszym przyjściu. Potem zjawił się jakiś facet, dziecko i pies. Oczywiście temu białemu idiocie w głowie było tylko zassanie się w czymkolwiek, a gapił się w szczególności na mnie. Skutecznie odstraszałem go ścięciem kucyka, bądź czego innego, mniej ważnego dla ludzkości. Raczej nikt smucić się nie będzie z tego powodu, uśmiech zwycięstwa. Odruchowo pokazywałem mu faka, gdy tylko zbliżał się do mnie o jeden centymetr za blisko. W końcu jednak wzięliśmy się do roboty, niszcząc ten kamień jakże zajebistym narzędziem, doniczką oraz własnymi nogami. Polecam bardzo, może nie dorównują Beci, lecz dAJĄ RADĘ. Czasami trzeba było spierdzielić i przyczaić się w buszu, bo znowu ktoś nawiedzał groby. Takie to smutne.
- Widzisz ten posąg? Wygląda prawie jak ja – zafascynowany Zen stał naprzeciwko jakiegoś faceta z marmuru. Ja natomiast po prostu podszedłem do niego rozbijając mu częściowo łeb.
- Teraz jest identyczny. Oszpecony i rozdrobniony, ogółem bez urody – prychnąłem, śmiejąc się pod nosem. Chłopak stęknął oburzony, robiąc krok w tył – I myślę, że robota skończona. Trzeba stąd spadać. Haa, tak właśnie – przeciągnąłem się, mrużąc lekko oczy – Niedaleko stąd jest mój dom w sumie, więc będę się zwinął do siebie.
- Idę z tobą, to za mój bekon. Poza tym obiecałeś, że mnie nakarmisz, śmieciu – faak, kolejna piątka z twarzą. W takim razie, spoko. Złapałem go za kołnierz, ciągnąc w stronę swojego życia, blhe.
- Czemu nie możesz rzucać się na dziewice jak normalny wampir? Albo dlaczego nie pijesz ich okresu... Wariujesz wtedy, czy jesteś obrzydzony? – dostałem krótką odpowiedź, dokładniej zamknij mordę. Ale on agresywny. Jakiś czas później dotarliśmy na miejsce, ponownie zrobiło się ciemno. Widocznie dochodziła czwarta, hehe. Zaciągnąłem go na kanapę, a on odwdzięczył mi się pięknym niczym tynk u Renee komplementem. Masz tutaj gorszy syf niż na swojej facjacie. Dziękuję Zen, dziękuję. W zamian dostał w bara.
- To co z moim żarciem, co? – syknął, pocierając bolące miejsce – Pamiętaj, że dałem ci mięso, frajerze
- Nhh, ugryziesz mnie zaraz, co nie? – przytaknął, zagryzając dolną wargę – Spoko, fajnie. Będę żałował aleee... Masz, napój się, cokolwiek. Tylko nie za dużo, wiesz co się później ze mną dzieje – oznajmiłem szeptem, spuszczając głowę w dół

< Dziwnie wyszło, bo na telefonie ;__; >

Świąteczny wiersz - Pandemonium

Życzenia składać już czas,
Po choinkę idźcie w las.
Na sanie drzewko przewalcie,
A kolędy po drodze śpiewajcie.

Atmosfera w domu jest piękna,
Kiedy panują tu święta.
Bombki na choince wieszajcie,
A na mocy prezentów przebaczajcie!

Rodzina wspólnie spędza czas,
A bałwan stoi obok nas.
Opłatkiem każdy się dzieli,
Gdy za oknem coraz więcej bieli.

Światło zapalcie już,
Bo wigilia jest tuż tuż!
Świąt nie można żałować,
A pod jemiołą się tylko całować.

Karp jest najsmaczniejszy,
Gdy barszczyk najpiękniejszy.
Renifery na niebie już widzę,
Gdy do domu przychodzą rodzice.

Dzieci szopki tworzą w kościele
"Dajcie nam cukrową laskę przyjaciele"!
To wszystko co chciałam powiedzieć wam,
Oraz to, że Mikołaja znam!
~Pandemonium, aka Collin

Od Reika CD Hiro

A więc takie mam moce? Heh, zabawne... Gdyby to on wszedł do mojej głowy to by bardzo szybko oszalał...-Pomyślałem próbując ustać na nogach. Rozejrzałem się dookoła. W sklepie była kilkunastu ludzi.
-No nic, skoro nie mogę zapanować nad tobą...-Powiedziałem po czym zapanowałem nad wszystkimi w pomieszczeniu i kazałem im zaatakować Hiro. Nawet Cel się na niego rzuciła. Hiro nie wiedział co ma robić, a ja po prostu wyszedłem ze sklepu z zakupami. Będę kontrolował ich umysły do puki mi się nie znudzi... Poszedłem z zakupami do domu, wypakowałem wszystko i poszedłem do lasu pozbierać trochę ziół. Kiedy byłem już w środku lasu spotkałem Hiro. Dosyć szybko sobie z nimi poradził. Albo dalej go gonili.
-Coś się stało?-Zapytałem nim on mnie zobaczył.
Od razu podbiegł do mnie z mieczem.
-Nie wiem co jej zrobiłeś, ale masz to odwrócić!
-Zmuś mnie.-Odpowiedziałem zmieniając się w cień i unikając jego ciosu.-Jestem nie materialny. Nic mi nie zrobisz.

<Kto teraz?>

28.12.16

Od Collina cd. Yaotzina

No i co ja mu niby miałem powiedzieć? No, śnił mi ie koszmar z tobą. Wszedłeś na drzewo, ja za tobą i nagle byłeś martwy. Zwisałeś na drzewie ze sznurkiem owiniętym wokół szyi. Dyndałeś, a ja cię kopnąłem w twarz. Pięknie to brzmi, prawda? Dlatego mu nie chciałem nic mówić. Tym bardziej, żeby się ne martwił, oraz żeby on sam nie miał koszmarów. Szkoda tylko, ze był na mnie nieco zły, ale jakoś to wytrzymam. Po za tym gdy tak marszczy czółko jest strasznie uroczy. Jejku...
Wstał i wyszedł z kuchni kierując się do pokoju, z zamiarem zaśnięcia. Chociaż wątpię, że na prawdę mu się chciało spać. Raczej był na mnie zły, że nie powiedziałem mu wszystkiego. Ech... ale czy ja mam mu naprawdę wytłumaczyć, co mi się śniło?! Chciałem pójść za nim, ale przed tym zajrzałem do łazienki, w której dzisiaj jeszcze nie byłem. Spojrzałem w lustro. Niby przede mną stał wyspany chłop, ale jednak wyglądał na okropnie, że nie wiadomo, czy nawet zmrużył oko tej nocy. Oblałem twarz zimną wodą, co dosyć pomogło. Załatwiłem resztę spraw i wyszedłem z łazienki. Spojrzałem na zegar, było już południe. Tak długo spaliśmy czy jak? Przecież na telefonie widniała godzina wcześniejsza. A... zapomniałem. To Moskwa, zmiana czasu czy jakoś tak. Kurde... Poszedłem do pokoju Yao. Leżał plackiem na łóżku z otwartymi oczami.
- Czemu nie śpisz? - zapytałem siadając obok niego. Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem, a gdy dotknąłem jego włosów odwrócił się na drugą stronę i wlepił swoje oczka w ścianę. Fuknął coś pod nosem i zakrył się kołdrą. Czyli jest zły... no nie... Westchnąłem, po czym położyłem się na nim, a raczej zawisłem. Opierałem się rękoma o łóżko, aby go nie przygnieść. - Yao... - zacząłem przeciągać jego imię. Mruczał coś pod nosem. Zabrałem kołdrę z jego twarzy, a ten spojrzał na mnie spod byka. - Zły jesteś? - zapytałem.
- A nie widać? - fuknął, chociaż trochę smutno. Znowu odwrócił wzrok na ścianę, a ja się położyłem obok niego, odgradzając go betonu. Popatrzył na mnie przez kilka sekund, po czym chciał się odwrócił, ale ja byłem szybszy. Objąłem go i przybliżyłem jego twarz do swojej, całując go. Może i był zły, ale się nie odsunął. Po pocałunku milczał chwilę unikając mojego wzroku. - Wiem, że powinienem uszanować twoją prywatność, ale martwię się - wytłumaczył po jakimś czasie, chowając głowę w moim torsie. Położyłem dłoń na jego blond włosach i zacząłem go głaskać. Powiedzieć? Nie powiedzieć. Powiedzieć? Nie powiedzieć. Powtarzałem to sobie jak małe dziewczę zrywające białe płatki z kwiatka powtarzając "kocha? nie kocha".
- Jeju... - mruknąłem niezadowolony, że pomimo, iż to ja jestem starszy, ulegam jemu. - Śniłeś mi się. Koszmar, w którym cię straciłem - wtuliłem go do siebie. - Byłeś martwy, wisiałeś na drzewie... - powiedziałem ciszej. Tak bardzo nie chciałem tego mówić, a słowa tak ciężko wychodziły z mojego gardła, że dziwie się, iż wypowiedziałem je normalnie. Zamilkł. Nie poruszył się, a ja znowu się spiąłem. W końcu jednak podniósł głowę i popatrzył na mnie słodkimi ślepkami. - Lepiej ci? - zapytałem lekko ironicznie, ale jednak się uśmiechałem. Skinął głowa z lekkim uśmiechem na bladej twarzy, po czym mnie pocałował.
- Tak, zdecydowanie się zarazisz - stwierdził z cichym śmiechem.
- I cię to bawi? - sam się zaśmiałem. - Najwyżej ty będziesz latać w krótkim rękawku po podwórku, a ja będę leżał i pił to, co mi da twój dziadek - stwierdziłem wyobrażając siebie siedzącego na kanapie, owinięty w kocyk i popijającego jakaś ziołową herbatkę na rozgrzanie, z wielkim pudłem chusteczek w jednej dłoni, a zaraz obok wielki worek z tymi zużytymi.
- Nigdzie się bez ciebie nie ruszam - objął mnie swoimi rączkami. Ponownie go ucałowałem, tym razem bardziej namiętnie. Miałem na niego ochotę, ale nie chciałem go męczyć.
- Szkoda, że źle się czujesz... - stwierdziłem nie przestając go całować, aż w końcu odsunąłem twarz i dałem mu odsapnąć. Popatrzyłem na jego uroczą twarzyczkę ciesząc się, że jednak jest przy mnie, żywy i mogę go całować.

<Yao? A ja mam w cholerę tej weny ^^>

Od Zena CD Neza

Naburmuszyłem się nieznacznie i włączyłem aparat, robiąc sobie kilka... kilkanaście kolejnych selfie. Owszem Zach rozwalił mój stary telefon, ale zmusiłem go, żeby kupił mi nowy. Cóż wystarczyło zabrać Becię i było po sprawie. Fakt faktem naraziłem się później na śmierć, ale warto było.
- Pieseł chodź zrobić selfie - mruknąłem i ku mojemu zaskoczeniu husky olał Neza i wskoczył mi na kolana. - Dobra Toffiefie - zaśmiałem się i zniżyłem twarz, by zrobić kolejne zdjęcie. Braciszek widocznie nie był zbytnio zadowolony, kiedy walnąłem mu fleszem w twarz i wstawiłem zdjęcie automatycznie na instagrama.
- Usuń to - warknął i wstał z łóżka, by zabrać mi telefon.
- Spadaj, jeden już straciłem. WIESZ ILE TAM BYŁO MOICH NAGICH FOTEK, DO KTÓRYCH SIĘ MASTURBOWAŁEM? - jęknąłem głośno i pozwoliłem suczce zeskoczyć z moich kolan. Tyle pięknych zdjęć poszło się kochać w stawie. A tak pięknie zabijało się przy nich przyszłe dzieci, których i tak bym nie miał. Nez zdeterminowany wyrwał mi telefon z ręki, otrzymując za to pisk niezadowolenia i usunął zdjęcie. Wysunąłem dolną wargę w proteście i gdy tylko dostałem telefon z powrotem zrobiłem kolejne zdjęcie. - Spadaj młody, uważaj czyje rzeczy zabierasz - warknąłem.
- Odezwał się kuźwa piętnastolatek. O przepraszam to było pięć lat temu - przedrzeźniał mnie głupim głosem i golnął z powrotem na ciepłe łóżko. Przewróciłem oczami dając mu wygrać, ale chwilę później położyłem się obok niego i przyciągnąłem do uścisku.
- Kocham cię, Nezzie

<Nez?>

Od Yaotzina CD Collina

Czułem jak Cole się co jakiś czas spina. Owszem nie miałem pojęcia o co chodzi, ale dobrze to nie wróżyło. Westchnąłem cicho, odpychając od siebie chęć zaśnięcia i zerknąłem na niego podejrzliwie.
- Co się dzieję? - zapytałem ochryple. Powalone gardło. Odchrząknąłem cicho i znowu wróciłem wzrokiem do blondyna.
- Nic, czemu pytasz? - odpowiedział tak normalnie, że gdyby nie kolejne spięcie to bym mu uwierzył.
- Spinasz się, jak na mnie patrzysz. Teraz też to robisz. Znaczy, że coś jest na rzeczy - warknąłem zniecierpliwiony. Może powinienem to zostawić dla niego, ale zwykle się tak nie zachowuje, a ja miałem niemałe obawy.
- To ni-
- Gadaj - warknąłem na maksa wkurzony i odsunąłem się od niego z morderczym wyrazem twarzy.
- Śniło mi się coś głupiego, to nic takiego Yao - westchnął. Zmrużyłem oczy podejrzliwie. Westchnąłem cicho dając mu spokój.
- Dobra niech będzie, idę spać - mruknąłem i wyszedłem z kuchni. Rozumiem, że powinienem uszanować jego prywatność, ale na prawdę się martwię. Wiem, ze tego snu na pewno nie spowodowałem ja, dlatego obawiam się jeszcze bardziej. W końcu prorocze sny to totalny bajzel życiowy. Zmęczony padłem na łóżko, nie bardzo oczekując pojawienia się chłopaka w pokoju. Byliśmy w domu sami, dlatego miał wolną rękę i mógł robić co tylko chciał.

<Cole? Mam dzisiaj brak weny sorki :/>

Od Zena CD Zacharie

Westchnąłem cicho i złapałem go pod udami podnosząc z łatwością.
- Nie sądzisz, ze to ty powinieneś nosić mnie? Może i jestem silniejszy, ale dziwnie wystajesz jak cię noszę. To nie jest wygodne - mruknąłem i rzuciłem nim o kanapę, gdy tylko znaleźliśmy się w salonie.
- Właśnie dobrze to ująłeś. Wampiry są silniejsze, więc mnie noś - odgryzł się i od razu rzucił się na pozostały bekon. Zaśmiałem się cicho i wpakowałem mu głowę na kolana.
- Ale ty nigdy w życiu mnie nie niosłeś, a ja robię to cały czas. Jak chcesz być fajny to zacznij mnie nosić - jęknąłem w proteście. Podciągnąłem się wyżej i objąłem go rękami w biodrach na co spiął się nieznacznie. - Nic nie robię. Nie martw się bez zgody nie dobieram się do spodni. Z resztą nigdy nawet tego nie robiłem - wymamrotałem i wtuliłem się w jego brzuch jak w pluszowego misia. W pewnym momencie zerwałem się z kanapy i stanąłem nad nim z uśmiechem. - Chodź rozwalimy posągi na cmentarzu! - krzyknąłem. W razie jakiś problemów możemy przecież spierdolić. Uśmiechnąłem się szeroko i pobiegłem na korytarz by założyć buty i zacząłem skakać w miejscu. Zach dołączył do mnie chwilę później, wpychając sobie bekon do ust i zakładając Becię na plecy. Uradowany wyskoczyłem z domu, z zaskoczeniem stwierdzając, że przestało wiać. Przywołałem rudowłosego ręką i poszedłem w stronę cmentarza. Z radością stwierdziłem, że idzie za mną.
- Dlaczego akurat na cmentarz? - zapytał cicho i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Nudziło mi się w domu, a poza tym tam nikogo nie ma - odpowiedziałem i przyspieszyłem kroku gdy ujrzałem znajomą bramę. - No chodź!
Wbiegłem na ogromy teren i rozejrzałem się dookoła. Zauważyłem kilka starszych kobiet klękających przy starych grobach. Byłem w cholerę głodny, a one niczego się nie spodziewały. Już miałem do jednej podbiec i zaatakować, kiedy Zach pociągnął mnie za kitkę i przyciągnął do siebie. Syknąłem na niego wkurzony i odepchnąłem się od niego, dalej stojąc spokojnie.

<Zach?>

Od Nez'a

Ziewnąłem przeciągle i położyłem się na łóżku, przykrywając oczy wewnętrzną stroną łokcia. Na zewnątrz sypał śnieg i pomimo szesnastej, było ciemno, jak wiadomo gdzie. Temperatura była bliska zeru, a wiatr był tak nienawistny, że prawie wyjebał szyby z okien. 
- Noo choodź, zrób ze mno to selfi no!  – jęknął mój ukochany braciszek.
- A weź się ode mnie odstosunkuj, co. I wypierdalaj z tego pokoju, tam są drzwi. – warknąłem, wskazując na okno. Usłyszałem głośne westchnienie białowłosego, a po chwili poczułem na sobie jego ciężar. Mały kurwiec usiadł mi rzycią na biednym brzuchu. Wydałem z siebie głośne stęknięcie, gdy dwie tony żywej masy pokręciły się w tę i we w tę. Szybkim ruchem podniosłem kolano, wbijając je w żebra Zen'a.
- Weź schudnij, bo cię dźwigiem trzeba będzie do domu wozić!  – jęknąłem, zrzucając go z siebie.
- Jak do mnie mówisz, to zęby na baczność, a nie co drugi wystąp! – zawołał z udawanym urażeniem.
- Jak się nauczysz klaskać czołem, to pogadamy. – warknąłem, odwracając się na drugi bok. Jezu, ale to bolało. Serio, musi schudnąć.
- Mózg na gówno zamieniłeś?
- Moja dupa i twój ryj to bliźniaki.
- Nie mów tyle, bo się zmęczysz. – jęknął, i dźgnął mnie w plecy. Dostał łokciem w wątrobę.
- Twój mózg na wakacje wyjechał chyba.
- Słyszałem, że występujesz w puszczy. – wyszeptał, a jego morda zawisła nad moją, z krzywym uśmiechem.
- Umyj zęby, bo umrę.. – jęknąłem, machając dłonią nad nosem.
- Jesteś tak głupi, czy oszukałeś przeznaczenie?
- Wiesz co? Lepiej idź na łąkę komary doić. – warknąłem.
- Żuj beton. Tylko nie mlaskaj. – zacmokał i ponownie zasiadł na moim fotelu.
- Nie słyszałem. Możesz powtórzyć? Tylko nie gestykuluj tak uszami.
Po tej wymianie zdań obydwoje zamilkliśmy i wpatrywaliśmy się w siebie z ukosa.
- Jezu, Nez, jak to możliwe, że się jeszcze nie pozabijaliśmy?
- Zen, weź nie kuś, co?  – mruknąłem, siadając na łóżku. – Poza tym, skąd masz nowy telefon? Zacha ci nie rozwalił tamtego?
Białowłosy uśmiechnął się triumfalnie i wskazał na srajfona, ruszając wymownie brwiami. Wtem do pokoju wpadł nasz husky, taranując Zen'a. Zasiadł na łóżku obok mnie i pomerdał ogonem. Pokazałem język bratu i pogłaskałem psa za uchem.

[ Zen? Może być? xD ]

Od Renesmee CD Zacharie

Popatrzyłam nieprzytomnym wzrokiem na Zachariego. Przytulić czy nie przytulić... Przytulić czy nie przytulić... Z jednej strony Leo może być strasznie wkurzony... Natomiast z drugiej mam na niego wywalone... Odrzuciłam pluszaka daleko na ścianę i rzuciłam się na chłopaka, mocno go obejmując pod plecami. Twarz schowałam w jego koszulce, jednak łzy znowu zaczęły lecieć mi z oczu, więc powoli jego ubranie robiło się wilgotne. Mam nadzieję, że nie będzie za to zły... Poczułam ręce Zacha na plecach, co-nie wiedząc dlaczego-lekko mnie uspokoiło. Obróciłam głowę w lewą stronę i od razu widok przysłoniło mi ramię rudowłosego.
-Jeśli chodzi o Wigilię...- zaczęłam. Wzięłam głęboki wdech, by się znowu nie rozpłakać. -Myślę, że z tym kurczakiem byłby dobry pomysł, bo nie lubię karpia- lekko się zaśmiałam. Przypomniało mi się, jak rok temu Leo wmówił mi, że zamiast karpia zrobił kurczaka i zaczęłam go jeść. Gdy znalazłam pierwszą ość, przestałam wierzyć bratu odnośnie do jego gotowania... -Jednak trzeba zachować tradycję...- dokończyłam swoją wypowiedź, przymykając na chwilę oczy.
-Ja jednak wolałbym kurczaka- powiedział Zacharie. On jest niemożliwy... -Ale masz rację. Ten Pacan raczej nie pozwoli na coś innego... Nawet na krewetki...- westchnął.
-A wiesz, że Leoander ma bliźniaka?- spytałam go, lekko podnosząc głowę w górę, by spojrzeć na jego twarz. Tak jak myślałam, wyglądał teraz tak, jakby miał umrzeć. -Nazywa się Gabriell i jest bardzo podobny do Leo- bardziej wtuliłam się w tors chłopaka. -Tylko Gabe ma heterochronię, więcej kolczyków na twarzy, krótsze włosy i inaczej ułożone. Przynajmniej tak go zapamiętałam... Nie widziałam go od dwóch lat- westchnęłam. Momentalnie przypomniałam sobie czasy, gdy miałam dziesięć lat a chłopaki po piętnaście, gdy pilnowali mnie na placu zabaw. Huśtałam się na huśtawce, gdy nagle spadłam. Leo od razu do mnie podbiegł i zadawał milion pytań na sekundę, a Gabe miał mnie gdzieś i rozmawiał z jakąś przypadkowo spotkaną dziewczyną. Otworzyłam oczy, gdy usłyszałam dźwięk tłuczone szkła i przekleństwo na tyle ciche, żebym mogła je usłyszeć. Znowu westchnęłam. -Może powinnam pójść się z nim pogodzić...- cicho powiedziałam, znowu odwracając głowę przodem do klatki piersiowej Zacha.

<Zacharie?>

Od Zacharie - Cd. Zena

  Westchnąłem ciężko, pakując sobie bekon do mordy. Boże, jakie to jest dobre.
- Zawsze o tym wiedziałem, Zen. Mam wgląd to ludzkich umysłów, pamiętasz? – mruknąłem, opierając się o jego ramię. Kolejny kęs mięska i idziemy dalej – Wiele razy widziałem twoje wyobrażenia na temat mnie. Nas. O to nawet drzeć się nie będę, nie mam na to siły. Jakimś pieprzonym cudem to ignorowałem i w ogóle. Najchętniej po prostu bym cię walnął, ale nie mogę. Mimo że ciągle rujnuję ci życie, czuję się za ciebie odpowiedzialny, głupku – parsknąłem, po raz kolejny przybijając sobie piątkę w twarz – Co było w tym bekonie, że taki wylewny jestem?
- Nhh, czyli w przyszłości mam być gotowy na rozpierdol? Poza tym, smażyłem go na wódce – co.
- Ty idiOTO, DOBRZE WIESZ JAK NA MNIE TO DZIAŁA – warknąłem, odwracając się w jego stronę – Ciesz się, że nie ma tu ani nożyczek, ani Beci, bo byś już tutaj leżał na podłodze z wyprutymi flakami, matole jeden – zagroziłem mu palcem, bo tak.
- Czemu jesteś taki niemiły, co? – zaczął na poważnie – Czy ty nie widzisz, jak ja się staram? Pół życia na ciebie marnuję, próbuję ci zaimponować, zrobić cokolwiek, żebyś mnie jakoś zniósł, zaakceptował, a ty takie cyrki odwalasz? Nawet bekon ci szykuję, a ty nadal masz to swoje zABIJ SIĘ na tej twojej facjacie wytatuowane! – żachnął się głośniej. Tak się bawisz, co?
- Zachowujesz się jak baba! Myślisz że co, że od razu będzie fangirling i kwiaty na łóżku? – odsunąłem się od niego, zajmując drugi brzeg kanapy – Ja taki nie jestem, więc tak jakby, sorry? Nie miej później pretensji, że masz złamane serce, czy co tam masz, cholera. Poza tym, skąd w ogóle wiesz, że lubię facetów? Może tak jakby wolę dziewczyny, hm?
- Podczas grania w butelkę na osiemnastce stwierdziłeś, że masz zapędy do mężczyzn, Zacharie. A alkohol to jedyny środek, który potrafi wycisnąć prawdę z człowieka – zawyrokował.
- Taaak? Okej, zaraz zobaczymy – ponowna gracja 1/10 pomogła mi zejść z kanapy i poturlać się do kuchni. Białowłosy powtarzał tylko zostaw, nie, nie możesz, zACHA, no ale cóż, procenty mnie wołały. Przegrzebałem już prawie wszystkie szafki, kiedy to poczułem silny uścisk na ramieniu. Po chwili zostałem brutalnie posadzony na blacie, o mało co nie pieprznąłem się o tą taką wiszącą komodę, czy cokolwiek to jest.
- pRZESTAŃ ŻESZ, NICZEGO NIE UDOWADNIAJ – wo panie, Zen się wkurwił – Po prostu zapomnijmy o tym, okej? Teraz będzie mi cholernie ciężko–
- Mhm, ciężko, tak? – przerwałem mu, spoglądając na niego z góry – Ja niby nie mam? Prowadząc takie życie jak ja, brat mi gdzieś przepadł, rodzicie też, widzę i słyszę to, czego nie chcę, a przy okazji muszę ciągnąć za sobą idiotów – noi masz, rozkleiłem się. Oparłem łeb o pusty odpowiednik Zena – Nie chcę tego, dobra? Nie mogę tego sensownie wytłumaczyć, mam najzwyczajniej w świecie dość wszystkiego. Jednak w przeciwieństwie do ciebie, staram się nie być pizdą – nastała niezręczna cisza. Zauważyłem też łeb Neza, wychylający się zza rogu. Napotykając mój wzrok, cofnął się powoli, pokazując mi okejkę. Ja wysłałem mu środkowy palec.
Ale w jednej sekundzie coś mi się uzmysłowiło. To właśnie jego brat, znaczy Zen, cały czas koło mnie stał. Nie zważając na sytuację. Stęknąłem głośno, chwilę później zaśmiałem się dziwnie. Oplotłem szyję białego ramionami, wpatrując się w talerz bekonu, leżący w salonie.
- Lubię cię. A teraz zanieś mnie do pokoju, mięso na mnie czeka

< CZEMU TO JEST TAKIE DZIWNE WTFFFFFFF >

Od Renesmee CD Reika

-Ale jesteś spostrzegawczy Leo...- powiedziałam, zakładając ręce na piersiach. Zerknęłam na towarzysza za plecami brata. -A to kto?- spytałam, uważnie mu się przyglądając. Nieznajomy puścił do mnie oczko, nic nie mówiąc. Aha..? Przewróciłam oczami, powracając do Leoandra, który także przypatrywał się chłopakowi.
-No właśnie sam nie wiem- powiedział, drapiąc się w kark. -A co do twojego pytania, to podziękuje. Nie potrzebuje pomocy- i wrócił do oglądania jakichś roślin. Westchnęłam. Nagle Leo zatrzymał się w miejscu, po czym nagle wstał i zaczął patrzeć przed siebie. Czyżby kolejny samobójca..?
-Leo?- podeszłam do brata i załapałam go za ramię, by spojrzeć mu w oczy. Miałam rację, jego oczy przybrały kolor bardzo ciemnej czerwieni. Cicho westchnęłam, po czym popchnęłam brata w stronę miejsca, w które wcześniej patrzył. -Idź już. Ja pójdę do domu- powiedziałam, powoli idąc w stronę domu, przy okazji mijając nieznajomego. Przeszłam kilka metrów, jednak usłyszałam drugie kroki za mną. Odwróciłam się, by spojrzeć, kto mnie śledzi. To był ten chłopak, co puścił do mnie oko. Szedł ciągle za mną, przyglądając się drzewom po bokach. Nagle się zatrzymałam, on zrobił to samo. -Śledzisz mnie?- spytałam, odwracając się w jego stronę. Nieznajomy tylko na mnie popatrzył zaskoczony, po czym się zaśmiał.
-Wydaję ci się. Ja idę tylko do domu. Nie moja wina, że jest w tę samą stronę, co twój- na koniec wzruszył ramionami. Coś nie chcę mi się w to uwierzyć... Zamknęłam na chwilę oczy, by po chwili je otworzyć i spojrzeć na duszę tego gościa. I miałam rację, facet mnie okłamywał jak z nut. Zamrugałam oczami, by powrócić do mojego normalnego wzroku. Spojrzałam na nieznajomego spod byka.
-Oczywiście...- powiedziałam pod nosem, po czym znowu zaczęłam iść przed siebie. Spokojnie idąc, nagle się potknęłam, jednak przed upadkiem podparłam się na rękach, więc nie trafiłam twarzą w śnieg. Jednak całe rękawiczki miałam mokre od białego puchu. Spojrzałam za siebie, by sprawdzić, co przyczyniło mnie do potknięcia się. No tak... Korzeń drzewa przykryty śniegiem. Kto by się tego nie spodziewał... Usłyszałam ciche parsknięcie śmiechem ze strony chłopaka. Spojrzałam na niego podejrzliwie, po czym cicho westchnęłam i znowu ruszyłam przed siebie. Jedyna rzecz, która teraz mi przeszkadzała, to wzrok nieznajomego spoczywający na moich plecach, który powoli wiercił w nich dziurę.

<Reik?>

Od Zena CD Zacharie

A to pierdolona kupa. Ja się fatyguję, żeby go znaleźć a ten tak po prostu przychodzi i mi włosy obcina. Jedynym plusem jest to, że nadal sięgają po moją pierś. Westchnąłem głośno i zrezygnowany odszedłem od drzwi, kierując się do pokoju Neza po jakąś radę. Tak, jestem dwudziestoletnim frajerem, który mając siedemdziesiąt lat nadal będzie wyglądał na siedemnaście. Wkurzony nawet nie zauważyłem kiedy chłopak wyleciał na dwór, zostawiając mnie i brata samych w domu. Naburmuszony wbiłem bratu do pokoju i golnąłem mu się na łóżko.
- Nie mam pojęcia co robić Nez - wymamrotałem. - Próbowałem go do siebie przekonać tyle razy, a on nadal mnie nie lubi.
- Dziwisz mu się? Ja też mam cię dosyć - mruknął, kontynuując nastrajać swoją gitarę. Przewróciłem oczami i zabrałem mu ją i ustawiłem poprawnie. - No weź, robisz to źle - warknął i palnął mnie w łeb. - Idź chłopaka ratuj, bo tam zamarznie zanim gdzieś dojdzie - dodał jeszcze i wskazał dłonią na swoje okno. Wyjrzałem za nie by zobaczyć jak Zach stoi z zaciśniętymi oczami, a wiatr miota jego włosami. Westchnąłem cicho i podniosłem się z łóżka, by opuścić pokój, a później cały dom. Odpuszczając mu wszystkie grzechy podszedłem do niego i przytuliłem do siebie, by chociaż trochę uchronić przed wiatrem.
- Co ci strzeliło do głowy? Wiem, że jestem zjebany i zawsze muszę stawiać na swoim. Wybaczyłem ci telefon, ale włosy to inna sprawa. Zastanowię się nad tym jak wrócisz ze mną do środka - wymamrotałem i przycisnąłem jego głowę do swojej piersi co musiało wyglądać komicznie. Natychmiastowo go puściłem, gdy zajarzyłem, że prawie łamię mu kręgosłup. - No chodź, Nez kupił boczek to zrobię ci bekon - zaśmiałem się i zacząłem ciągnąć go za przedramię. Ku mojemu zaskoczeniu ruszył się z miejsca nic nie mówiąc i wrócił ze mną do środka. Uśmiechnąłem się szeroko i kazałem mu poczekać na kanapie kiedy ja poszedłem po kołdrę ze swojego pokoju. Podałem mu ją uradowany i skoczyłem do kuchni usmażyć mu ten bekon dla świętego spokoju. Kiedy skończyłem wpakowałem się na kanapę, podając mu talerz. Chwilę później wgramoliłem mu się pod kołdrę i przytuliłem do jego boku.
- Pamiętasz jak kiedyś do śmiechu powiedziałem, że mógłbym być gejem dla ciebie? Chyba zawsze nim byłem - przyznałem się, natychmiastowo przygotowując się na opieprz.

<Zach?>

Od Zacharie - Cd. Zena

  Zmierzyłem go wzrokiem, skupiając uwagę na jego spodniach.
- Chyba ja. Znowu jesteś mokry, Zenuś – uśmiechnąłem się sztucznie, próbując wyszarpnąć ręce z uścisku – Cholera jasna, puść mnie wreszcie idioto, niewygodnie mi – kolejna próba uwolnienia się od tego przegrywa. Niestety, wszyscy ponownie ustawili tryb ingore. Dzięki panie Jezus, że zostawiasz mnie na pastwę losu z tym... kimś. Jak ja z nim w ogóle wytrzymałem te walone siedem lat bez zamordowania go i zostawienia w krzakach.
- Poza tym, zamierzasz mnie znowu zgwałcić? Tak po prostu przy swoim bracie? Zbereźnik – syknąłem, wiercąc się niespokojnie. Musiało to wyglądać co najmniej zjebanie, podejrzanie i dwuznacznie. Bo w końcu takie jest życie Zacharie Semeresa.
- Jak to znowu? – uniósł brwi, patrząc na mnie z wyczekiwaniem
- Myślisz, że nie widziałem twoich myśli? Sorry stary, ale nie – oplotłem nogami jego biodra, przekręcając się tak, żeby to on upadł na tą głupią kanapę. Ponownie byliśmy w tej pozycji co przedtem. Wygiąłem jego ręce pod dziwnym kątem, żeby ruszyć się nie mógł zbytnio. Jak uroczo, hohohoh. Zach góruje, dosłownie. Opłacało się iść na kurs samoobrony. – Mógłbym użyć swoich mocy, ale z tego co wiem, na filmach hipnoza nie działa na takich tępaków jak ty – złapałem się za brodę, patrząc na sufit. Nie był tak przystojny jak ten u Renesmee, ale też się nadawał. Tynk pierwsza klasa, polecam. Żadnych zadrapań, ani pęknięć. 
  Całkowite przeciwieństwo za dziesięciominutowego Zena.
- Nie, nie, nie chcesz tego zrobić – syknął poważnym tonem. Zaśmiałem się krótko.
- W przeciwieństwie do ciebie, nie zamierzam. Nie jestem takim pedałem, za jakiego mnie uważasz. Potrzebowałbym więcej czasu, żeby jakkolwiek się przekonać do tego, blehg – aż mnie ciary przeszły – Co nie znaczy, że nie mogę się tobą pobawić – uśmiech wpełzł mi na usta, które zaraz wylądowały na jego szyi. Białowłosy wessał głośniej powietrze, podczas gdy ja wolną dłonią musiałem coś wymacać ze stolika. Mogło by dojść do czegoś głębszego, ale yaoi ze mnie słabe, a włosy Zenka przecież same się nie zetną. Chwilę później musiałem zabarykadować się w łazience, trzymając w łapie kawałek jego kitki. Nie za dużo, nie za mało, w sam raz. Na szczęście w locie złapałem jeszcze Becię. Punkt dla mnie, hehe.
- OTWÓRZ TO, BO JE WYWAŻĘ I OSOBIŚCIE ZMIAŻDŻĘ CI DUPĘ CWELU – wrzeszczał, a ja po prostu cisnąłem z niego bekę – PRZEZ CIEBIE JESTEM OKROPNY, POZA TYM TAK SIĘ MNIE NIE WYKORZYSTUJE, NO – zarechotałem głośniej, opierając się o drzwi. Wyrzuciłem kosmyki gdzieś na bok, otrzepując palce. Fu.
- Naprawdę myślałeś że cokolwiek z tobą zrobię, lub na odwrót? Zenon, nienienie. Mówiłem ci, nie podaruję ci poranka – odgłosy po drugiej stronie ucichły, a ja zsunąłem się po gładkiej powierzchni, lądując na kafelkach – Już dałeś sobie spokój? – przecież on tak łatwo nie odpuści, gdzie on polazł. Nie, to podstęp. Nie możesz otwierać, Zacha. Mógłbym wyjść przez okno, ale kurtka tam została, fff. Dobra, walić ją. Trzeba uciekać, póki czas.
  Zerwałem się z podłogi, podpełzając do wyjścia. Pchnąłem je do przodu, wyskakując na zewnątrz. Tylko, co się stało? Wiatr wiał dalej. Cholera jasna. Okej, okej dasz sobie radę. Idź prosto, nie patrz na drzewa, ani na liście, trawę, wszystko, co się kołysze.

< Zene? Huehueheuh 👅 >

Od Tobiasa

Kolejna kula trafiła w środek tarczy. Strzelanie idzie mi coraz to lepiej. Chybiłem jedynie czterema z dwudziestu pięciu pocisków. Przeładowałem broń i włożyłem do niej ostatni magazynek. Przyłożyłem celownik do oka i zacząłem wystrzeliwać pociski. Westchnąłem cicho i odgarnąłem brązowe kłaki z oczu, ścierając pojedynczą kroplę potu z czoła. Podałem broń jakiemuś przydupasowi właściciela, przy okazji wciskając mu w tłustą dłoń pieniądze. Wyszedłem z oszklonego budynku i skierowałem się na ulice miasta. Wypadałoby Włodzimierze kupić jakieś żarcie, bo zaczęła na mnie syczeć ostatnimi czasy i patrzyć się na mnie tym łasiczym, głodnym wzrokiem. Wcisnąłem dłonie do kieszeni marynarki i omiotłem wzrokiem miasto. Ludzie chodzili jak ostatnie barany, jeden nawet pierdolnął w słup. Co te telefony z nimi robią, boże. Skręciłem w boczną uliczkę i wstąpiłem do pierwszego z brzegu zoologicznego. Kolejka była nie z tej ziemi, ale Włodzia chyba by mnie pożarła żywcem. Po paru minutach dotarłem do kasy, prosząc o karmę do łasic (o ile istnieje :vvv). Wyszedłem ze sklepu, kręcąc reklamówką na palcu, aż prawie mi z niego spadła. Po tym niosłem ją normalnie w ręce, ponownie taksując wzrokiem przechodniów. Górowałem wzrostem nad większością z nich, temu mogłem sobie na to pozwolić. Po krótkiej chwili przeniosłem wzrok na niebo. Zbliżał się deszcz, bo chmury z każdą minutą stawały się coraz ciemniejsze. Zaaferowany pogodą wpadłem na jakąś jasnowłosą dziewczynę, w ostatniej chwili łapiąc ją za przedramię.
- Ekhm, wybacz. Zagapiłem się. - powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej przepraszająco.

[ Jasnowłosa dama? ]

Od Archalda cd Elentii

Spojrzałem na puszkę trzymaną przez dziewczynę sceptycznie.
- Sprawdzałaś datę ważności? Wolałbym się nie zatruć - mruknąłem, ale wziąłem konserwę do rąk. Oglądnąłem ją dookoła, by poszukać daty. Już miałem ją oddać kiedy dziewczyna posłała mi poważne spojrzenie.
- Zapuszkowane żarcie jest ważne przez 100 lat - warknęła i popchnęła moją rękę bliżej mnie. Przewróciłem oczami przyznając jej rację i otworzyłem puszkę. Ze sceptycznym nastawieniem wyjąłem nie za apetycznie wyglądającą brzoskwinię i wsadziłem ją do ust. Ku mojemu zdziwieniu była całkiem smaczna.
- Zwracam honor - mruknąłem i przysiadłem sobie, pakując całe jedzenie do ust. - Tak właściwie co się tam stało?
- Zombie - mruknęła tylko. No cóż, wiele to wyjaśniało. Westchnąłem cicho i uśmiechnąłem się lekko. Nie powinna się plątać w coś takiego sama. Jeszcze coś by się jej stało, a ja nie chciałbym zostać tutaj sam na pastwę losu. Weź ochroniarzy jak płyniesz na wyspę mówili. Coś ci się tanie i jeszcze umrzesz mówili. Ale Archald musiał mieć rację i popłynąć sam, bo był wkurzony na cały świat. Czas uruchomić plan "Chronimy osoby, które ci się jeszcze przydadzą". Zdezorientowany tokiem własnych myśli podrapałem się po głowie i przysunąłem bliżej dziewczyny.
- Następnym razem idę z tobą.

<Elen?>

Od Zena CD Zacharie

Zaśmiałem się cicho i objąłem go ramionami, kompletnie zapominając o nożyczkach.
- Przynajmniej moje włosy są całe. Wiesz jaką żałobę miałem kiedy doszło do mnie, że nie rosną dwa miesiące po incydencie? - wypłakałem sztucznie. Zach uniósł morderczy wzrok i przystawił nożyczki do mojej kitki. Pisnąłem głośno i z całej siły odciągnąłem jego rękę od głowy. - NEZZIE RATUJ - wydarłem się, próbując zwalić rudowłosego z własnego ciała. Nie żeby mi to przeszkadzało, w końcu było ciepło.
- Jak cię zabije to pozdrów ojca i gołębie - odkrzyknął i chwilę później można było usłyszeć zatrzaśnięcie drzwi od jego pokoju.
- Idziesz? A tak fajnie śmierdziało - odgryzłem się i kopnąłem Zacha w krocze, w końcu uwalniając się z jego uścisku. Ile sił w nogach wyparowałem na dwór z radością stwierdzając że wieje jeszcze bardziej jak w nocy. Przysiadłem więc sobie na mokrej trawie, nie bardzo zwracając uwagę na to, że będę miał przemoczone spodnie. Uśmiechnąłem się zwycięsko gdy zobaczyłem klnącego chłopaka w drzwiach. W pewnym momencie uśmiechnął się szyderczo i zatrzasnął drzwi, a sekundę później można było usłyszeć dźwięk przekręcanego zamka. Westchnąłem cicho i podniosłem się z trawy, by sprawdzić czy na pewno są zamknięte. Warknąłem pod nosem i walnąłem w nie z pięści. - Zach otwieraj to - krzyknąłem. - Obiecuję ci, że jak tam wejdę to tak ci dupę obrobię, że stać to ty przez miesiąc nie będziesz mógł! OTWIERAJ TE POWALONE DRZWI W TEJ CHWILI.
- Niby jak masz zamiar tu wejść? Nie zrobisz tego, dlatego jestem całkowicie bezpieczny - odpowiedział. - Poza tym nadal mam nożyczki - syknął i słychać było odgłosy oddalających się kroków. Warknąłem ponownie i obszedłem dom, by znaleźć się przy tylnych drzwiach, które ku mojemu zdziwieniu były otwarte. Z chytrym uśmieszkiem na twarzy wszedłem do mieszkania i od razu skierowałem się do salonu z którego wystawała ruda czupryna. Zach siedział na kanapie i przełączał kanały. Jak najciszej podszedłem do niego od tyłu i pociągnąłem go za kaptur tak mocno, że upadł plackiem na całą kanapę. Spojrzał na mnie przerażony, kiedy spokojnie przechodziłem na jej drugą stronę i zawisnąłem nad nim z jeszcze perfidniejszym uśmiechem. Złapałem jego ręce i przyszpiliłem nad jego głową, by nie zawadzały.
- Znam ten dom jak własną kieszeń Zachie. Kto teraz wygrał?

<Zach?>

Od Zacharie - Cd. Zena

  Momentalnie się zakrztusiłem.
- dZIECINKO? – jak on śmie – Ty szmato – mi to robić. Dalej dalej, nogi Zacha! Naprzód ręce! Pora w końcu zmienić świat na lepsze, i poćwiartować tego zboczeńca! Narody uciekajcie i w ogóle, dobra dość. Najważniejsze, że udało mi się zerwać z łóżka. Ten idiota z dzikim chichotem wyszedł z pokoju, tak po prostu mnie ignorując. Nie, ja mu na to nie pozwolę. Tak, tak nawet już wiem jak. Na jego biurku leżały nożyczki. One mnie wołały, czułem to. Widziałem ich żal w ostrzu. Chciałem się nad nimi zlitować. Wziąć w ręce, dać im nowe życie. Tak też zrobiłem.
 Wparowałem do salonu, gdzie Zen rozczesywał sobie spokojnie tą swoją włosienicę. Z delikatnym uśmiechem schowałem narzędzie zagłady za plecami, nie odrywając od niego wzroku. Spojrzał na mnie pytająco, zaciskając wargi. Jest dobrze.
- Czemu się tak na mnie gapisz, to trochę przerażające – mruknął, robiąc krok do tyłu.
- Mam swoje powody, Zenonie – pokazałem mu moje nowe znajome, na co zrobił wielkie oczy.
- nIE, NIE MOŻESZ – warknął, celując we mnie szczotką – Już wystarczy, że mi moje małe kochanie zabiłeś! Skąd ja teraz wezmę hajs na nowy telefon, co? A włosy mi nie odrosną! Poza tym, za co to?! – pisnął, przykładając swoje dłonie do mordy. Wzruszyłem na to ramionami.
- I tak wyglądasz jak łysa dupa, nic ci się nie stanie, jak pobawię się trochę we fryzjera. A za co? Za kuźna, za to że istniejesz – wyszczerzyłem się bardziej, podchodząc do Zena. Ten jednak nie miał ochoty na bliższe spotkanie ze mną (o dziwo, boże) i postanowił przeskoczyć przez kanapę. Okej, jak wolisz. Zrobiłem to samo, tyle że w moim wykonaniu wyglądało to bardziej niezdarnie. Chłopak uciekł na drugi koniec mebla, broniąc się szczotą jak szablą tępą. Wykrzywiłem się złośliwie, podpełzając do niego. Chciał już spieprzać na Malediwy, ale nie zdążył nic zrobić. W ostatniej sekundzie złapałem go za kołnierz, chwilę później pchnąłem go przez podłokietnik, przez co padł na poduszki. Usiadłem na nim okrakiem, biorąc jego zacny kucyk, tym samym przybliżając go do swojej twarzy. Zasmucony, oszpecony Zen, po prostu scenariusz idealny. Już miałem przejść do rzeczy, już miałem go pozbawić dobrego wyglądu, jeśli w ogóle taki miał, kiedy do pomieszczenia wbił Nez. Cholera, kompletnie o nim zapomniałem.
- A WIĘC TO TWOJA WINA, CO – wrzasnął, pokazując na mnie oskarżycielsko palcem – PRZEZ PÓŁ NOCY TŁUKŁEŚ SIĘ, I ROZWALIŁEŚ MI ŁAZIENKĘ. W DODATKU CO WY ROBICIE, CO. GWAŁCIĆ SIĘ W ŚRODKU DNIA TAK. NIE NO SPOKO, TYLKO MOŻE IDŹCIE Z TYM DO POKOJU – wyrzucił ręce w górę – Tylko nie wiedziałem, że potrzebne ci do tego nożyczki! Myślałem, że masz własnego, Zacharie! Inaczej Zen by się do ciebie nie kleił, bo takie leżą w kuchni. Wiecie co, nie, ja wam już nie przeszkadzam. Liżcie się do woli – prychnął, zawracając się na pięcie. Zniknął w czeluściach korytarza.
  Co tu się właśnie odwaliło.
- Równie dobrze tobie mogĘ JE WCISNĄĆ TAM GDZIE NIE TRZEBA – krzyknąłem za nim, opierając swój łeb o klatkę piersiową białowłosego – Tobą się zajmę później, cioto. Nie myśl że dam ci uciec tak łatwo – wymruczałem w jego koszulkę. Czemu ja tu w ogóle jeszcze jestem, przecież mógłbym zabijać jakieś dzieci na przejściu, czy zwabiać je do domu.

< ZENON >

Od Collina cd. Yaotzina

Dalej siedziałem na swoim miejscu. Miałem zamiar wracać do domu, gdy nagle podszedł do mnie chłopak. Uśmiechnął się miło i przedstawił się jako Yao. Był zwykłym chłopakiem z innego kraju. Gdy przestało padać, postanowiliśmy się przejść, do lasu. Tam widziałem... białego jelenia z pięknymi czarnymi porożami. Szybko zwróciłem uwagę Yao, który tylko się uśmiechnął i dalej szedł. Zwierze uciekło, a on zniknął. Zacząłem go wołać, gdy w końcu pojawił się na drzewie. Pomachał mi radośnie.
- Poczekaj na mnie! - krzyknąłem, po czym sama zacząłem wchodzić na drzewo.
Usiadłem obok chłopaka i poczułem znużenie. Znowu zachciało mi się spać, a ja bałem się otworzyć oczy. Zmusiłam się do ich otwarcia, a chłopak zniknął. Zacząłem się rozglądać. W oddali na dole zobaczyłem znowu tego samego białego jelenia.

- Ale jesteś piękny - westchnąłem zahipnotyzowana. 
Zacząłem machać nogami, gdy nagle w coś uderzyłem. Zdziwiłem się i spojrzałam w dół. Zobaczyłam... uderzyłem o głowę... człowieka... zawieszonego... na drzewie! Krzyknąłem przerażony i straciłem równowagę. Odchyliłem się do tyłu chcąc, aby zniknął mi z oczu. Zacząłem spadać w dół. Biały jeleń stał niedaleko i przyglądał się mi i wiszącemu bezwładnie ciału.
~~~
W końcu uderzyłem o podłogę całym ciałem i automatycznie otworzyłem oczy. W głowie miałem scenę z martwym Yao wiszącym na drzewie. Chciałem się pozbyć tego. Zamknąłem mocno oczy zaciskając je tak, aż łzy mi poleciały. Wstałem i zacząłem się rozglądać. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że znajduje się w jego pokoju, w Moskwie, a z kuchni dochodziły rozmowy. W niej słyszałem ochrypły głos chłopaka. Odetchnąłem z ulgą, że to był tylko kolejny koszmar, ale tym nie wywołany przez jego moc - w końcu nie było przy mnie chłopaka. Tym razem to czysty przypadek losu, który postanowił się mną zabawić. Ubrałem koszulkę, w której rzekomo spałem, oraz spodenki. Przetarłem oczy wycierając z nich łzy, po czym wyszedłem z pokoju i skierowałem się do kuchni.
- Macie jakieś zebranie? - zapytałem przyglądając się wszystkiemu, co leżało na stole. Gdy zauważyłem chusteczki, a potem usłyszałem ciąganie nosem, przeprosiłem chłopaka i podszedłem do niego tuląc do go tyłu. Jego dziadek już mi nie przeszkadzał. 
- Zarazisz się - tak czy siak się we mnie wtulił, a ja się cieszyłem, ze nie widzę już powieszonego ukochanego na drzewie, tylko tule go w ramionach. Zaśmiałem się pod nosem.
- Zarazisz się, ale i tak się przytulę i wytrę nos w twoją koszulkę - imitowałem jego głos. Widziałem, jak chłopak się uśmiecha i odsuwa, żeby ponownie zużyć chusteczkę.
- Obyś do świąt wyzdrowiał - powiedział jego dziadek, który siedział spokojnie za stołem i pił jakąś herbatkę, z której wyczuwałem mięte lub jakieś podobne zioło. Puściłem chłopaka, który usiadł na krześle, a ja obok niego. Objąłem go ramieniem, a ten oparł się o moją klatkę piersiową. - Zjedzcie coś - po tych słowach wstał i włożył szklankę do zlewu. - Yao, wrócę za dwie godziny. Pójdę do pani Sashy - oznajmił. Chłopak skinął głową. Miał zamknięte oczy, jak chciał zasnąć. Po jakimś czasie jego dziadek wyszedł, a ja zostałem sam z chłopakiem.
- Może pójdziesz się położyć? - zaproponowałem. Spojrzał na mnie z bladą twarzą. - Wyglądasz, jakbyś umierał - na ostatnie słowo się skrzywiłem, przypominając sobie swój sen.

<Yao?>

Od Yaotzina CD Collina

- Zatrzymaj te swoje Tatusiowe zapędy na później - mruknąłem jeszcze i odleciałem w głęboki sen otulony silnymi ramionami.
Tu miałam pomysł na mokry sen ale zmieniłam zdanie.
Kiedy się obudziłem za oknem można było zobaczyć górę białego puchu pokrywającego większość miasta. Panie i panowie, witamy w Rosji. Cieszcie się, że nie jesteśmy na Syberii tylko w Moskwie. Westchnąłem cicho i przetarłem oczy nadgarstkiem. Przełknąłem ciężko ślinę przez obolałe gardło. Nie chciałem, tak właściwie nie miałem nawet ochoty wstawać. Czułem wręcz jak choroba mnie rozbiera. W ramionach Cole'a było tak cicho i bezpiecznie. W końcu jednak wygrzebałem się z ciepłego łóżka i podszedłem do torby, by wyciągnąć czyste ubrania. W międzyczasie zerknąłem jeszcze na zegarek w telefonie, zdając sobie sprawę, że wstałem dosyć późno. W końcu zmiana stref czasowych, no tak. Ubrałem się szybko i skoczyłem do kuchni by w apteczce poszukać jakiś tabletek, kiedy natknąłem się na już dawno koczującego tam dziadka. Przywitałem się krótko i przejechałem dłonią po wystających kosmykach włosów. Staruszek obleciał mnie ciekawskim wzrokiem i podsunął paczkę chusteczek pod nos. Wziąłem ją z wdzięcznością i wydmuchałem zatkany nos. Chwilę później znalazłem saszetkę gripexu, którą od razu zaparzyłem. Naprawdę nie miałem ochoty chodzić teraz chory.
- Ile razy mówiłem, żebyś nosił szalik i czapkę? - pruknął dziadek, popijając tą swoją ziołową herbatkę. Tu muszę przyznać mu rację, wszystko jest tylko moją winą. Przetarłem zmęczone oczy i za jednym razem wypiłem ciepłą ciecz.
- Wiem, po prostu nie pomyślałem o tym, że przez pół godziny przebywania na dworze mógłbym złapać choróbsko - wychrypiałem i sięgnąłem po kolejną chusteczkę. W pewnym momencie na dół zszedł Cole, który nie bardzo ogarniał sytuację.
- Macie jakieś zebranie? - zapytał i zaczął przyglądać się rzeczą na małym stoliku. Kiedy zobaczył zużyte chusteczki chyba zrozumiał o co chodzi. - Ah, przepraszam - mruknął i przytulił mnie od tyłu.
- Zarazisz się - wymamrotałem cicho, ale wtuliłem się w niego bardziej.

<Cole?>

Od Celaeny - Cd. Hiro

   Obudziło mnie ciche ujadanie Max'a zza łazienkowych drzwi. Delikatnie zdjęłam dłoń mężczyzny z mojej talii i powoli wstałam z łóżka. W pokoju panował istny rozgardiasz, który wypadałoby później ogarnąć. Podniosłam swoje ciuchy z podłogi i przelotnie spojrzałam na śpiącego Hiro. Na moje usta wpełzł uśmiech i rumieniec. Otworzyłam drzwi i wypuściłam Max'a z łazienki. Pies od razu wskoczył na łóżko, zajmując miejsce obok swojego pana. Korzystając z tego, że pomieszczenie było już wolne, wzięłam szybki prysznic, zmywając z siebie krople krwi i płyn na brzuchu. Założyłam bieliznę i koszulkę Hiro, którą przez przypadek wzięłam. Wróciwszy do pokoju pozbierałam ubrania porozrzucane po pokoju i złożyłam je w kostkę, później zostawiwszy na fotelu. z cichym westchnieniem siadłam na kanapę, nadal uważając, by nie zbudzić mężczyzny. Jednak moje plany nie powiodły. Po chwili poczułam, jak siada obok mnie i obejmuje moje ramiona. Uśmiechnęłam się lekko i oparłam o jego bark. 
- Obudziłam cię? - zapytałam, unosząc lekko głowę. Ten nią pokręcił i wskazał na łóżko.
- Max mnie obudził. - odpowiedział, odwzajemniając mój uśmiech. Kątem oka zauważyłam, że założył dolną część garderoby. Jednak moje spojrzenie powędrowało na jego ramię. Widniała na nim dość spora blizna, która znalazła się tam, w pewnym sensie, z mojego powodu. Musnęłam ją palcami i posłałam przepraszające spojrzenie w jego stronę.
- Nie przejmuj się tym. - wyszeptał w moje włosy i mocniej mnie objął. 
- Dziękuję ci za to, że mnie nie opuściłeś. - wymamrotałam w jego tors. - Kocham cię, Hiro. - dodałam, na powrót się uśmiechając.


[ Hiro? :3 ]

Od Renesmee CD Mochizou'a

Spojrzałam na swój kubek z ciepłą herbatą owocową.
-W kitsune, lisa o wielu ogonach- wyjaśniłam, biorąc łyk ciepłego napoju. Maliny...
-Naprawdę? A jak wtedy wyglądasz?-spytał, widocznie zaciekawiony moim zwierzęcym wyglądem. Odstawiłam kubek w sweterku z powrotem na blat, uważnie mu się przyglądając. Ciekawe gdzie mogłabym dostać taki kubek... Albo przynajmniej taki sweterek na naczynie...
-No cóż...- zaczęłam, znowu wyciągając telefon z kieszeni spodni. Kiedyś Leoander zrobił mi zdjęcie, gdy zmieniłam się w lisa, bo zobaczyłam pająka w łazience. Zaczęłam przeglądać galerię zdjęć mojego telefonu, która mieściła dosyć dużo fotografii. No gdzie to jest... Szeroko się uśmiechnęłam, gdy w końcu je znalazłam. Na zdjęciu widniałam ja, oczywiście w postaci lisa, byłam wtedy pod kocem, który przykrywał tylko moją głowę, bo ogony widniały z tyłu. Podałam swój telefon chłopakowi obok. -Mniej więcej tak wyglądam- powiedziałam, biorąc kosmyk włosów za ucho.
-Jaki słodki- usłyszałam jego szept. Mimowolnie lekko się uśmiechnęłam pod nosem. Po chwili odebrałam telefon od rudowłosego i schowałam go do spodni. Pomiędzy nami znowu powstała cisza, którą przerywały dźwięki muzyki i stukot naszych kubków o blat. -Nie wierzę, że przestraszyłeś się siedmiolatka- lekko się zaśmiałam, przypominając sobie, jak Mochi ze strachu prawie zmienił się z lamparta. Mochizou natychmiastowo przybrał lekko zły wyraz twarzy.
-Wcale się go nie przestraszyłem. Zląkłem się tylko...- powiedział, ostatnie zdanie mówiąc trochę ciszej.
-Jasne- zaśmiałam się, znowu biorąc łyk herbaty. Zdziwiłam się lekko, bo nie poczułam, by płyn wpływał mi do ust. Odchyliłam kubek od twarzy i spojrzałam do środka. No tak... Wypiłam już całą herbatę. Odstawiłam kubek, widocznie rozczarowana, że już wypiłam cały napój. Zaczęłam stukać paznokciami o blat. -Może pójdziemy się przejść?- spytałam chłopaka, znudzona siedzeniem w kawiarni i nic nierobieniem. Mochizou spojrzał na mnie zaciekawiony, po czym przeniósł wzrok na swój kubek. Wziął go do ust i wziął spory łyk płynu, który od razu połknął.
-Czemu by nie- odpowiedział, kładąc pieniądze na ladzie, po czym zszedł z krzesełka. Poszłam za jego przykładem, zostawiając zapewne więcej, niż za samą herbatę. Zrobiłam jeszcze na szybko zdjęcie kubka, by później sobie taki kupić. Idealny na napoje brata... Wyszliśmy z kawiarni i od razu uderzył w nas zimowy wiatr. Zaciągnęłam na uszy czapkę, którą znalazłam w kieszeni swojej kurtki. Stanęłam obok rudowłosego. -To gdzie idziemy?- spytał, odwracając się w moją stronę. A tego to nie przemyślałam...
-Może do parku..?- spytałam niepewnie.

<Mochizou?>

Od Elentii - Cd. Archalda

Wzdycham cicho i omijam siedzącego chłopaka, kierując się na kolejny dach. Czuję na sobie jego wzrok, jednak ten nie odzywa się ani słowem. Obok dachu, na którym nadal stoję, jest blok. Jedna ściana, prawie całkowicie zdewastowana, odsłania wnętrze niektórych mieszkań. Jednak te po drugiej stronie najprawdopodobniej są w niezłym stanie. Chwytam namiastkę rynny i jedną stopę stawiam na wpół zniszczonym parapecie.
- Co ty robisz?! - woła ciemnowłosy mężczyzna. Ignorując go całkowicie chwytam ramę okna, po czym wskakuję do wnętrza budynku. Jedno spojrzenie w prawo utwierdza mnie we wcześniejszym przekonaniu. Temu też otwieram drzwi prowadzące na klatkę schodową i wchodzę do pierwszego z brzegu mieszkania. Rozgardziasz na podłodze, niepościelone łóżko, zasypane farbą z sufitu i otwarte półki sugerują, że ktoś z pośpiechem się stąd wyniósł. Kieruję się do drugiego pokoju, który zapewne był kuchnią. Mała lodówka, stojąca w rogu zaopatrzona jest jedynie w butelkę wody mineralnej. W chlebaku zaś jest bułka, którą możnaby było zabijać. Poszukiwania okazują się owocne - znajduję dwie, zamknięte konserwy i parę puszek z pożywieniem. Myszkowanie przerywa przeciągły, gardłowy dźwięk. Odkładam znaleziska na blat i błyskawicznie wyciągam prowizoryczną broń, schowaną wcześniej za paskiem spodenek. Parskam ponurym śmiechem, widząc postać naprzeciw.
- Apokalipsa zombie? Super, na to czekałam! - warczę ironicznie i uderzam rurą zzieleniałego człowieka. Odrąbuję mu przy tym kawałek nosa i wybijam resztę zębów z krzywego uśmiechu. Nie dając mu czasu na zastanowienie się biorę zamach i trafiam w żebra, łamiąc te dwa ostatnie. Powoli przesuwamy się w stronę okna. Ku mojemu zaskoczeniu, kreatura przechodzi do ataku! Rozcina mi ramię ostrymi paznokciami, a ja, w ramach rewanżu, kopię go z całej siły w bark. Ten, lekko zdziwiony atakiem, waha się przez chwilę, z czego, oczywiście, korzystam. Wypycham go przez okno, krzycząc coś w stylu adios. Wracam do kuchni biorąc to, co zostawiłam na blacie i ponownie wychodzę na klatkę schodową, ufajnada czarną krwią. Staję na parapecie i wskakuję na dach, przez który się tu dostałam. Ciemnowłosy mężczyzna jest odwrócony do mnie tyłem; przypatruje się terenowi przed sobą. Powolnym krokiem zbliżam się do niego, by po chwili zasiąść po prawicy.
- Śmierdzisz. - wysila się na jedno słowo, nadal na mnie nie patrząc.
- Dzięki. - odpowiadam, podając mu jedną z konserw.

[ Archald? ]

27.12.16

Od Zena CD Zacharie

Owszem wiedziałem, że nie śpi. Przestał oddychać na krótki moment kiedy zaczęło do niego dochodzić w jakiej pozycji leżymy. Miałem tak wielką ochotę się uśmiechnąć, ale wiedziałem, że gdy tylko trochę się poruszę zacznie awanturę. Dlatego wolałem udawać normalnego człowieka, który śpi jak zabity, a tak naprawdę obejmuje co jego. Nie zastanawiać się lepiej jak znaleźliśmy się w takiej sytuacji. Tak po prostu bawiłem się w Olafa i pragnąłem ciepła, co nie? Wziąłem więc pod uwagę, że Zach jest tuż obok mnie, owinięty kołdrą jak cebula swoją skórą. Miałem więc swój własny grzejnik i czas na durne, Zenowe rozmyślanie. Weźmy na to ten cudowny dzień kiedy stałem się zdechłą kreaturą. Wbrew pozorom nie było to jakoś dawno. Rudowłosy na pewno to pamięta, bo o mało nie dostał zawału jak znalazł mnie wtedy za Biedronką. Oczywistym jest to, że się nie przyzna, ale prawdą jest to, że nie za przyjemne jest zaczepianie Biedronkowego ochroniarza, który później zaciągnie cię za tyły i pogryzie. No, mogę być mu tylko wdzięczny, że znalazł mnie w odpowiednim momencie i zamiast umrzeć zostałem sobie wampirem.
Inna sytuacja była równie zabawna. Mianowicie dzień, w którym się poznaliśmy. To było chyba w gimnazjum, kiedy babcia ściągnęła nas do siebie, bo rodzice byli w delegacji. Musieliśmy więc z Nezem zmienić szkołę i jak to na mnie przystało wszedłem do złej klasy, przerywając lekcje WDŻ jakimś starszym dzieciakom, którzy akurat gadali o seksie. Z tego co dowiedziałem się do tej pory, to właśnie mój młodszy braciszek, który w tamtej sytuacji wykazał się większą inteligencją, ściągnął po mnie Zacha, który już od tamtej chwili miał mnie dość. Jednak wytrzymał ze mną cały ten czas. Podziwiam go za to. Tak właściwie był jedyną osobą, która w jakikolwiek sposób widziała mój świat tak samo jak ja. Potrafiła zrozumieć wszystkie moje czyny. Jednak po wampirzym incydencie wszystko się zmieniło. Bądźmy szczerzy, jaki normalny siedemnastolatek wdaje się w bójkę z ochroniarzem? Owszem byłem wtedy wściekły, że to młody zgarnął moc po dziadkach i może chciałem się na kimś wyżyć, nie biorąc pod uwagę tego, że mogę sobie dednąć.
Na takich dziwnych mózgowych tematach zleciała mi cała noc, a ja nawet teraz nie potrafię wymyślić jakiś podziękowań za czyny Zacha, które w jakiś sposób odciągały mnie wcześniej od niebezpieczeństwa.
Kiedy w końcu zacząłem cierpnąć uwolniłem nogi chłopaka i wygramoliłem się z łóżka, od razu rozplątując włosy i sięgając po szczotkę.
- Dziękuję za bycie moim kaloryferem, dziecinko - uśmiechnąłem się i zignorowałem jego kolejne poczynania. I tak mnie nie zabije.

<Zachie?>

Od Zacharie - Cd. Zena

JU FAKD AP BICZ, WYGRAM TO

  Cisza ponownie ogarnęła pokój, a Zen wpatrywał się beznamiętnie w okno. Zegarek na komodzie wskazywał nadal piątą. Mimo że okryłem się cały kocem tworząc barierę ochronną, i leżałem jakiś dobry metr dalej od białego, wciąż czułem się niekomfortowo. To tak boli.
  W ogóle nie mogłem zasnąć, chociaż coraz bardziej ogarniało mnie zmęczenie. Z warknięciem odwróciłem się na bok, w stronę chłopaka. Wygramoliłem stopę z kokonu, oddalając nią trochę swojego towarzysza. Miał cholernie zimne plecy, Boże. Aż mi stopa zdrętwiała.
- Nie szturchaj mnie, próbuję leżeć – bezustannie gapił się w szybę. Zignorował mnie, no. Nawet menda przysunęła się bliżej, żeby tylko na złość mi zrobić.
- Ja zasnąć, kto ma gorzej? – obrócił się twarzą do mnie. Przeraziło mnie to, że dzieliły nas centymetry. Zrobiłem skrzywioną minę, odchylając głowę do tyłu.
- Meh. Teraz będę cię zadręczać aż do dwunastej, złociutki – uśmiechnął się szyderczo.
- Powaliło cię do reszty – syknąłem, zamykając oczy. Czułem na sobie jego spojrzenie, to trochę mnie dekoncentrowało – Ja rozumiem że nie masz możliwości spania, ale wEŹ SIĘ NA MNIE NIE LAMP JAK NA PORNO JAKIEŚ OKEJ – krótki chichot z jego strony. Już się nie wysilałem na patrzenie na niego. Dalej miałem zaciśnięte powieki. Najchętniej to bym skleił je taśmą w ostateczności, byleby więcej go nie widzieć. Prawie odpłynąłem, już miałem wizję kolejnej apokalipsy, kiedy to wyjechał z dziwnym rechotem.
- A gdybym zrobił imprezkę nad basenem, przyszedłbyś, przyjacielu? – on naprawdę ma problemy. Ja się po prostu do tego nie przyznaję, nie. Trzeba go zakopać w lesie.
- Po pierwsze, nie zrobisz imprezki nad basenem, bo go nie masz. Poza tym, od dzisiaj woda jest be. Po drugie, nie jestem. Twoim. Przyjacielem – wykrztusiłem przez zaciśnięte zęby, mocniej opatulając się kocem. Jak na razie to tylko on zaliczał się do grona moich bliskich znajomych. Mięciutki, nie planuje od pięciu lat gwałtu na tobie. Lepszy niż jakiś pies.
- Friendzoneee – jęknął, widocznie przemieszczając się. Poczułem, jak materac ugina się mocniej, a mi jakoś tak zrobiło się zimniej. Nie, on nie mógł położyć się bliżej, nie. Chwilę później już żaden z nas się nie odzywał. Wypuściłem powietrze, wyrównując oddech. Mimo wszystko, spało mi się wygodnie. Nie czułem, jak ktoś obrabia mi tyłek, więc jeszcze jestem dziewicą. Dwudziestoletnią. Samotną. Jak ja nisko upadłem. Przynajmniej nie miałem ani jednego snu, najzwyczajniej w świecie nawiedziła mnie pustka. To miłe uczucie, serio. Ostatecznie miałem już dość spania, albo jakaś magiczna siła mnie przebudziła. Słońce poraziło mnie, po prostu wypaliło mi gałki oczne. Przetarłem dłonią oczy, ponieważ drugą nie mogłem. Była tak jakby... Na plecach Zena. Który spał wtulony w mój lewy bok. Oplótł moje nogi własnymi. Ja wiedziałem, że on to zrobił specjalnie, przecież wampiry nie mogą... Ale wyglądał tak błogo, ludzko. Miał zamknięte oczy, oddychał miarowo. Zwyczajny, prosty człowiek.
- Ja pierdolę – szepnąłem, zakrywając się łokciem. Idealnie.

< ZENEK 😈 >

Od Zacharie - Cd. Renesmee

- No i co żeś zrobił, baranie? – dlaczego Leo na mnie tak bezkarnie warczy? Nie wiedziałem, że jest kobietą, bo z niego jest ewidentna suka. Choć po nim mógłbym się tego spodziewać.
- Asdfgfh, to niby moja wina? Sam na nią wrzeszczałeś, ale mi każesz lecieć, tak? Supi brat z ciebie, Leonardzie, Leorandzie, czy cokolwiek – syknąłem, wytykając mu palca w twarz. Uniósł brwi, rozdziawiając usta. Już miał coś powiedzieć, już już miał na mnie krzyczeć, ale mu na to nie pozwoliłem. Zach tak łatwo nie da sobie przeszkodzić.
- Zamknij pieprzony ozór zlejzoruję cię kumasz? Idź ty uduś się powietrzem, nie obchodzi mnie, że zaraz mnie zabijesz wzrokiem czy cokolwiek innego panie Idealny, tfu – niewidzialnie splunąłem na bok, odwracając się w stronę pokoju Renesmee. Z głośnym westchnięciem wszedłem do środka, widząc jak dziewczyna tarza się w pluszowym jednorożcu. Czułem ten smutek bijący z jej duszy, strasznie śmierdział. Zamknąłem za sobą drzwi, żeby Leon czasami nie wbił tutaj i nie powiesił na lampie. Chociaż ty takiego kogoś może powstrzymać zwykłe drewno i szyba? Trochę się go boję. Od dzisiaj trzeba go omijać na jakieś trzy kilometry.
- Renee, nie wyj mi tutaj, bo rachunki za wodę będą większe – mruknąłem, siadając na brzegu łóżka. Odchyliłem łeb do tyłu, wpatrując się w sufit. Bardzo przystojny tynk.
- Idź stąd, proszę. Nie psuj tego jeszcze bardziej. Słyszałam co mówiłeś, Leo cię zamorduje na miejscu. Wyjdź, natychmiast – wtuliła się w pluszaka bardziej. Miała załamany głos, normalnie tak bardzo załamany jak ja. Nie wiem co zrobić, dlatego legnąłem się na materacu, rozkładając ręce.
- Na Wigilii możemy zjeść kurczaka. Karpie są przereklamowane. W sumie zjadłbym też krewetki, ale nie wiem czy to jest dozwolone na święta. Co o tym sądzisz, RenRen? – wciągnęła mocniej powietrze, wychylając się zza wielkiego konia. Jezu, jak ja nie lubię koni. Ale jednorogi są fajne.
- Zacharie, to nie jest najlepszy moment – zmrużyła oczy, tuląc do siebie zabawkę.
- Dla mnie każdy moment zawsze jest dobry. Poza tym, nie przejmuj się tym co on bełkocze. Gadanie albinosów, trochę to znam. Zen pieprzy takie głupoty codziennie, nawet jeśli to mnie rani. W sumie on to taki trochę stalker jest... Tak, mam takie przeczucie. I nie umiem pocieszać więc... Po prostu mnie przytul – poderwałem się, podpierając dłońmi.
- Co? – rzuciła inteligentnie, odkładając zwierza na bok.
- Mówią że mój uścisk ma magiczne zdolności. Korzystaj póki jestem jeszcze na promilach, bo okazja się więcej nie powtórzy – uśmiechnąłem się krzywo. Tak, tak, to może być złe. Zen to wyczuje i zabije Renee, a ten Leoander zabije i mnie i jego. To takie przytłaczające.

< Renu? 👐 >

Od Zena cd Zacharie

Przeniosłem na niego zaskoczone spojrzenie. Mam ochotę zrobić selfie. W chuj dużo selfie.
- Dlaczego rozwaliłeś ten telefon? - jęknąłem głośno i schowałem twarz w dłoniach. - Co ty tu w ogóle robisz? Myślałem, że chcesz spać w wannie - mruknąłem cicho i odsłoniłem swoje oczy by na niego spojrzeć.
- Hymm... zastanówmy się. Twój zaczarowany kran zaczął wypuszczać zimną wodę z pyska, dlatego uciekłem z wanny i upadłem na tak samo lodowatych kafelkach, a kiedy próbowałem wstać zwaliłem ci jakieś rzeczy i rozwaliłem szafkę, ale co tam. Taki człowiek jak ty, narcystyczny jak wszystkie szkolne suki i zarabiający na wyglądzie więcej niż modelki Victoria's Secrets, jesteś w stanie to naprawić. Weźmy pod uwagę jeszcze to, że przez ciebie zostawiłem Becie w nieokreślonym miejscu i prawdopodobnie została na dnie tamtego stawu, więc za karę jutro będziesz po nią nurkował - warknął i rzucił się na łóżko pełne miękkich poduszek. Czasami zastanawiam się po co mi one, skoro równie dobrze mogę się położyć na ziemi i tak nie zasnę. Westchnąłem cicho i splotłem ręce na piersi.
- Pod kanapą - mruknąłem i stanąłem nas nim z poważnym wyrazem twarzy.
- Co?
- Wpadła pod kanapę. Nie zauważyłeś nawet - zaśmiałem się cicho i wgramoliłem obok niego. Niestety lub stety zgarnął całą kołdrę dla siebie i opatulił się nią tak, że ile by nie próbował i tak by z pod niej nie wyszedł. - Śpij dobrze - dodałem jeszcze i odwróciłem się do niego plecami wpatrując uważnie w ogromne okno.
<Zachie?>