30.6.17

Od Kamille CD Vivienne

Głęboko westchnęłam. Vivienne się o mnie martwiła...? Ta sama dziewczyna, która mnie pobiła? To... miłe.
- Niestety tacy ludzie... - szepnęłam, odwracając wzrok gdzieś na bok. Podczas tej godziny naprawdę się uspokoiłam. Jednak nie miałam sił, by wrócić na urodziny Martyny. Nawet nie miałam ochoty, by widzieć ją, czy bliźniaków. Wolałam już spędzić resztę tej nocy w towarzystwie czarnowłosej lub samotnie.
- Może wpadłabyś do mnie? - spytałam ją, nawet nie myśląc, czy to dobry pomysł. Viv dziwnie na mnie spojrzała. - Na jakiś film może? "Spider-Man"... "Shrek"... nawet "Gdzie jest Nemo?", jeśli lubisz - sprostowałam to. Miałam ogromną ochotę na ten film o ogrze. Uwielbiam piosenki z tej bajki, są genialne.
- Po co? - zapytała, zbliżając się do mnie.
- Bo nie chcę wracać na imprezę - od razu jej odpowiedziałam. Jednak zaraz po tym zagryzłam wargę. Cholera, nie chciałam tego mówić. - Jak nie chcesz, to nie. W takim razie do jutra - jeszcze dodałam, odwracając się od niej plecami i odchodząc w swoją stronę, w przeciwną od rzeki. Lasu też miałam dość. Wystarczyłoby, że tylko bym się gdzieś położyła i od razu bym usnęła. Sen byłby chyba nawet lepszy od bajki. Jutro jest jeszcze weekend, więc takie spanie do trzynastej, to może być dobry pomysł. Wyciszę tylko jeszcze telefon, by nikt mi nie zawracał głowy i gotowe...
- Czekaj na mnie - usłyszałam głos czarnookiej. Czyli jednak idzie ze mną... Jej wybór. Wtedy przed moimi oczami stanęło wspomnienie z jej... czarną postacią? Duch? Zjawa? Coś jeszcze podobnego do ducha? Nie mam zielonego pojęcia, ale... wyglądała niesamowicie. Aż zazdroszczę jej, że nie musi ukrywać swojego drugiego "ja". Ja w zasadzie też nie muszę, ale... Nie chcę. Nie chcę, by ktoś myślał, że jestem inna od wszystkich. Nawet jeśli na tej wyspie może być mnóstwo takich ludzi. Wolę pozostać tylko człowiekiem, za którego wszyscy mnie mają. Nawet swoich mocy staram się nie używać... I tak ich nie lubię. Choć niewidzialność jest chyba najlepsza. Tylko szkoda, że działa zwykle na jedną godzinę.

<Vivienne?>

24.6.17

Od Vivienne cd. Kamille

I co? Zostałam sama razem ze swoimi wykałaczkami. Usiadłam z powrotem na swoje miejsce i ignorując hałas - muzykę - wokół, zajęłam się piramidą. Ludzie się bawili na środku pokoju, bardzo mało stało i podpierało ściany. Każdy ze sobą rozmawiał z uśmiechem na twarzy i się śmiał, oprócz mnie. Dla mnie najciekawszą rzeczą na całym tym przyjęciu było jedzenie, bo to, co z czegoś zostało, brałam do siebie i tworzyłam arcydzieła. Z wykałaczek piramidę, ze skóry ogórka kołdrę, dla środka pomidora. Za to ziarenka po papryce były śniegiem.
- Viv... - usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam się szybko z widelcem w dłoni i lekko go wbiłam w pierś tej osoby.
- Nie nazywaj mnie tak - warknęłam do chłopaka... Felixa. Ten podniósł ręce w geście obronnym i przełknął gule w gardle. Pokiwał głową, przeprosił i dopiero wtedy zabrałam broń z jego ciała i położyłam ja na stół. - Czego chcesz? - zapytałam już spokojnie. 
- Przerażasz mnie - powiedział bardziej do siebie, co zignorowałam, chociaż spodobały mi się jego słowa. - Widziałaś gdzieś Kamille? Gdy dowiedziała się, że to ja zaprosiłem jej byłego, wybiegła gdzieś... Nic ci nie mówiła? - podrapał się po karku, a ja zmarszczyłam czoło i zacisnęłam pięści.
- Nie dziwie się, że gdzieś uciekła. Czy ty jesteś normalny? Na co go zapraszałeś? Jeśli jest twoją przyjaciółką, to nie wiedziałeś, że ona go nienawidzi? To już ja to zauważyłem po pierwszym spotkaniu! - wykrzyczałam.
- Ja to wiem, ale myślałem, że tutaj się pogodzą.. Byli na prawdę świetną parą - powiedział załamany. Uderzyłam otwartą dłonią w swoje czoło. Normalnie załamać się można.
- Dlatego nie mam przyjaciół... - mruknęłam do siebie. - Mogłeś się jej zapytać! - krzyknęłam zwracając tym samym na nas uwagę nie którychś ludzi, w tym solenizantki i tego chłopaka, który ciągle za nią łaził.
- Coś się stało? - zapytała Martyna. Całą trójkę zmierzyłam morderczym spojrzeniem. Nie mogłam uwierzyć... a nie, jednak mogłam. Tacy są ludzie, dlatego ja wzbraniam się od jakichkolwiek relacji z innymi. 
- Idę szukać Kamille - po tych słowach zamieniłam się w cień na ich oczach i zniknęłam wylatując przez szybę. Nie ważne co potem będą mówić, muszę ją znaleźć. Nie wiem dlaczego, ale się martwię o nią; zabije się kiedyś za to, że mam uczucia. Na co mi one?!
Nie potrafiłam jej znaleźć, latałam po mieście jak szalona, ale nigdzie jej nie było. Zmarnowałam tylko cały kwadrans, czas na las. Pewnie gdyby nie to, że mogę przemierzać świat w błyskawicznym tempie, nie znalazłabym jej dzisiaj. Ba! Zgubiłabym ją i tyle. Szkoda, że nawet w lesie nie potrafiłam jej znaleźć. Zrezygnowana usiadłam na kamieniu i patrzyłam w niebo. Nie wiem ile czasu minęło, ale usłyszałam jakiś szmer. Z krzaków wyszła sylwetka człowieka. Kierowała się ona nad rzekę. Jako cień stanęłam obok niej, ponieważ była to Kamille.
- Szukam cie jak głupia, a ty nie wiadomo gdzie się szlajasz - powiedziałam. Rozejrzała się, aż zatrzymała swój wzrok na czarnej materii znajdującej się przed nią.
- Vivienne? - zapytała, na co przywróciłam sobie normalne ciało.
- A kto inny? - zapytałam z irytacją. - Martwiłam się - mruknęłam, a kiedy zdałam sobie sprawę ze swoich słów, miałam ochotę ją uderzyć, ale tego nie zrobiłam. - Masz fajnego przyjaciela. Jaki idiota zaprasza na to samo przyjęcie dwóch ludzi myśląc, że się pogodzą? - byłam strasznie zła na Felixa. Jeśli kiedyś będę miała na niego zlecenie, zabije go z zimną krwią.

<Kamille?>

23.6.17

Od Kamilee CD Vivienne

Przyglądając się temu, co wyprawiała Vivienne z tych wykałaczek, nawet nie zauważyłam, a co dopiero usłyszałam, jak ktoś idzie w moją stronę. Dopiero dłonie, którymi zasłonił moje oczy, dały mi o tym znak.
- Zgadnij kto to... - usłyszałam męski głos. Niski, ale zarazem wysoki, tak dobrze mi znany z nocy, które razem spędzaliśmy.
- Evon, zostaw mnie w spokoju - powiedziałam, łapiąc za jego ręce i je z siebie zabierając. Jednak ten tylko się zaśmiał, łapiąc za moje palce i opierając na mnie swój większy ciężar ciała. Czułam, jak zatapia twarz w moich włosach, po czym je wącha. Skrzywiłam się nieznacznie. Jeszcze oplótł ręce wokół mojej szyi, głaszcząc moją odkrytą skórę na szyi.
- Tak pięknie pachniesz, Lilo - szepnął do mojego ucha. - Może pójdziemy gdzieś indziej...? - zapytał, tak samo cicho, jak wcześniej. Natychmiast się obróciłam, uderzając go z otwartej dłoni w policzek. Można było usłyszeć taki charakterystyczny plask. Wstałam ze swojego miejsca, idąc od niego na jak największą odległość. Myślałam, że żartował, na temat przyjścia na urodziny Martyny. Muszę się dowiedzieć, kto go tu zaprosił.
- Kamille, rozumiem, że się wściekasz, ale czy mogłabyś mnie puścić? - usłyszałam za sobą głos czarnowłosej. "Puścić?" Zdziwiona spojrzałam za siebie, na nasze połączone dłonie. Faktycznie ją złapałam, nawet nie wiedziałam o tym. Puściłam jej rękę, przepraszając ją wzrokiem, po czym znowu ruszyłam przed siebie w kierunku śmiejącej się trójki. Pewnie to był Felix. Zawsze śmiał się z nas, jacy to my romantycznie i nie mógł uwierzyć, gdy pewnego dnia im powiedziałam, że zrywamy, a sam Evon się wtedy nie zjawił. Nie raz mówił, że z chęcią mi pomoże znowu do niego wrócić. Nie może pojąć, że to ja zakończyłam ten związek, a nie czarnowłosy. Co za głupek! Podeszłam do rozbawionego zielonookiego, łapiąc go za kołnierz od różnokolorowej koszuli.
- To ty go zaprosiłeś? - spytałam go z wyraźnym zdenerwowaniem w głosie. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- K-kogo? - zapytał, przejeżdżając wzrokiem po wszystkich gościach. Potrząsnęłam nim.
- Evona, a kogo innego?! - kontynuowałam, coraz bardziej się na niego denerwując. Otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak zaraz je zamknął. Niemo wypowiedział tylko słowo: "Wybacz". Fuknęłam w jego stronę, puszczając go i idąc w stronę wyjścia z lokalu. Trzasnęłam drzwiami, udając się na tyły do ogródka oraz mini lasku. Gdy się obróciłam, szukając wzroku jakichś ludzi i nikogo takiego nie wypatrzyłam, zmieniłam się w wilka. Jednym odepchnięciem łap od ziemi znalazłam się między drzewami. Siłą woli prosiłam, bym stała się niewidzialna. Mając pewność, że już się tak stało, podreptałam w głąb, szukając jakiegoś spokojnego miejsca, bym mogła się uspokoić.

<Vivienne?>

22.6.17

Od Vivienne cd. Kamille

Co za okropna piosenka... Masakra... Miałam ochotę zatkać uszy, albo chociaż wyjść stamtąd i wrócić, kiedy ta cała scenka się skończy, ale nie mogłam się przecisnąć przez tłum - może nie bł zbyt liczny, ale wszyscy stali przy drzwiach. Przez chwile wydawało mi się, że zrobili to dlatego, że myśleli, iż dziewczyna zaraz ucieknie stąd. Ja bym tak zrobiła, nie cierpię tej gównianej melodyjki i tych słów. Sto lat? A po co tyle żyć? Jeśli jest się zwykłym człowiekiem, na co się tyle męczyć? Słabe kości, zanikający wzrok, wypadające włosy... No chyba, że jak w tym mieście, jesteśmy kimś innym, to trochę ma to sensu. Ale jednak to nie zmienia mojego nastawienia do tej rzeczy. 
Kiedy przestali śpiewać rozległy się brawa i głośne okrzyki radości, a solenizantka wyglądała, jakby chciała płakać. Ciekawe dlaczego. Ciekawe jak to jest płakać, ja nie potrafię. Ja się tylko wkurzam, denerwuje i wszystko niszczę, zamiast ryczeć. Wszyscy nagle zaczynali podchodzić do dziewczyny i składać jej życzenia, tulić ją i nie wiadomo co jeszcze. Ja za to oparłam się o ścianę i przyglądałam się jedzeniu na stole; chyba jedyny plus, że tu przyszłam. Mogę się bezkarnie najeść. 

- Może ty też złożysz jej życzenia - usłyszałam głos Kamille. Stanęła obok mnie. Leniwie podniosłam na nią wzrok, który sam za siebie śmiał się z jej słów. 
- Po co? - zapytałam zakładając ręce na krzyż. 


- Miło by było. No i tak się robi - podrapała się w rękę. Chwilę tak stałam i się na nią patrzyłam rozmyślając nad tą propozycją, aż w końcu stwierdziłam, ze bez kultury nie jestem; no może trochę, ale bez przesady.
- Niech wpierw oni skończ - wskazałam na tłum, który zebrał się wokół dziewczyny. Kamille się uśmiechnęła, jakby z ulgą. - A co się mówi? - zapytałam kiedy stwierdziłam, że gdy podejdę do niej, to nic nie powiem, bo nie wiem co. Szczęśliwych świąt? Fioletowo włosa wyglądała na nieco zdziwioną.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności... - kiedy tak zaczęła wszystko wymieniać, miałam ochotę wyskoczyć przez okno. Po co aż tyle? Po co przesadzać? Jeśli mówisz "wszystkiego najlepszego" to po co wymieniać? Westchnęłam zirytowana tymi urodzinowymi tradycjami. 
- Wystarczy - podniosłam rękę, aby dziewczyna zamilkła. Zrobiła to, a ja ruszyłam w kierunku solenizantki, przy której został ten... Alex. Chyba tak miał. No i ten drugi... Felix! Tak! Pamiętam imię z tego względu, że to imię przypomina mi kota. Kota, którego nienawidzę. Podeszłam do dziewczyny, która miała szeroki uśmiech na twarzy. Ugh... chyba zwymiotuję... to jest takie słodkie i szczęśliwe, że zaraz stąd wyjdę. 

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - podałam jej rękę, zero uśmiechu, a ona  z bananem na twarzy mnie przytuliła. Nie objęłam jej, bo nie wiedziałam co zrobić w tej chwili. Czy ona była normalna? Jaka osoba przytula kogoś, kogo nie zna? to, ze składam jej życzenia, nie znaczy, że są szczerze, a ja ją lubię. Nie znam jej i nie życzę jej niczego, ani czegoś dobrego, ani niczego złego, bo może się kiedyś tak nadarzyć, że będę musiała ją zabić. 
- Dziękuje - odsunęła się ode mnie, a ja oszołomiona jej zachowaniem wycofałam się. Schowałam ręce do kieszeni, kątem oka widząc śmiech na twarzach niektórych ludzi, a głównie u tych dwóch chłopaków stojących przy nim. Normalnie jakby bawili się w jej goryli, co było zabawne. 
Impreza się zaczęła, a ja usiadłam na kanapie obżerając się jakimiś szaszłykami. Kiedy się skończyły, a mi się nudziło, zaczęłam budować piramidę z wykałaczek. Nagle obok mnie przysiadła Kamille, a w progu zauważyłam tego jej zaręczonego faceta. Patrzył na nas tym swoim diabelskim wzrokiem, a ja miałam ochotę rzucić w niego tą wykałaczką, albo dźgnąć go w oko. Kiedy ruszył w naszą stronę chciałam krzyknąć Ona jest moja! najgłośniej jak potrafiłam, objąć ją i rzucić w niego talerzem. Ale zamiast tego skarciłam się za takie myślenie i jakby nigdy nic wróciłam do swojej piramidy. 

<Kamille?>

20.6.17

Od Kamille CD Vivienne

Podłapałam wypowiedź Vivienne, lekko się uśmiechając.
- Tak było... Tylko ja biegałam po lesie, dopóki się nie potknęłam, a ta będąc niedaleko, mi pomogła. Zaprosiła do domu, trochę się mną zajęła, potem odprowadziła mnie do siebie. Niestety zapomniałam spytać się jej o numer telefonu, więc nie wiedziałam, kiedy się znowu spotkamy. I jakiś tydzień temu spotkałyśmy się przypadkiem w kawiarni, a potem, po jakimś czasie zaprosiłam na imprezę - opowiadałam, wzrokiem szukając jakiś podejrzanych oznak u Vivienne, Alexa i Martyny. - Wiem, Tina, że mieliśmy być tylko w czwórkę z Felixem, ale... Tak jakoś wyszło - powiedziałam przepraszająco w stronę szarookiej. Ta lekceważąco machnęła ręką. Tyle dobrego, przynajmniej nie marudzi. Teraz pora zacząć zabawę. Wtedy sięgnęłam do mojej torebki, wyciągając z niej chustę.
- Viv, byłabyś tak miła i zawiązała Tinie oczy? - spytałam, podając jej materiał. Ta spojrzała na mnie z zaciekawieniem w oczach, na co ja tylko puściłam jej oczko. Raczej niezbyt chętnie to zrobiła, ale co było dziwne? Że moja przyjaciółka nic nie mówiła. Nie zastanawiała się, dlaczego akurat jej, po co i czemu. Cóż... niby to dla mnie i bliźniaków jakieś ułatwienie, jednak liczyliśmy na jej pytania. Po jakiś dziesięciu minutach znaleźliśmy się przed dużym budynkiem z napisem "Don Corleone". Szczerze? Pensjonat wyglądał niczym wyjęty z filmu o kowbojach, co niezbyt mi się podobało, ale ważne było to, że w ogóle robimy tę imprezę. Wysiadłam z samochodu, podchodząc do bagażnika i po cichutku go otwierając, by wyjąć torby z prezentami. Alex za ten czas również otworzył drzwi, ale od strony solenizantki i złapał ją za ramiona, by jakoś dotarła do drzwi do pomieszczenia. Podeszłam do Vivienne, która stała z rękami włożonymi do kieszeni. Zgarnęłam jej rękę i poprowadziłam za sobą, by wyprzedzić niedoszłą parę i byśmy pierwsze dotarły do środka. Czemu niedoszłą? Alex od samego początku, gdy tylko ją zobaczył, podkochuje się w Martynie, jednak ona jest ślepa jak kret i nic nie widzi. Dlatego w końcu wziął się na odwagę i zamierza dzisiaj to zrobić, jednak dopiero o północy. Bo niby romantycznie i w ogóle... Weszłyśmy drewnianymi drzwiami do środka i tam zostawiłam czarnowłosą.
- Już idą! - zawołałam, podbiegając do stołu, gdzie leżały prezenty i postawiłam tam moją torebkę z książką oraz naprawdę ślicznie zapakowany podarunek od Alexa. Stanęłam obok Felixa, który starał się zasłonić stolik z tortem dla Tiny. Wtedy do sali powoli wszedł szarooki z prowadzoną przed sobą dziewczyną, trzymając już za chustę na jej oczach, by ją zdjąć.
- Sto lat, sto lat. Niech żyje, żyje nam. Sto lat, sto lat. Niech żyje, żyje nam. Jeszcze raz, jeszcze raz. Niech żyje, żyje nam! Niech... żyje nam! - zaczęłam śpiewać, wraz z dosyć dużą grupką osób piosenkę urodzinową, gdy solenizantka już spokojnie wszystko widziała. Usta miała lekko otwarte ze zdziwienia, ale kto by tak nie miał. Niespodzianka nam się udała!

<Vivienne? xd>

19.6.17

Od Vivienne cd. Kamille

No i gdzie może on być? Kolejny tydzień go nie ma, a ja nie mam od niego żadnej wiadomości. Cwel. Jak tu się pojawi i będzie coś chciał, chyba go zabije. Kasa mi się pomału kończy, a on zabrał tą większa część. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała znaleźć sobie jakąś robotę, anie mam na nic ochoty. Po za tym kto mnie przyjmie? Nie to, że jestem jakąś tam ciamajdą. Raczej chodzi o to, że nic mnie nie interesuje. Wolę tłuc szklanki, niż je zanosić klientom. Puścić psy wolno, niż je wyprowadzać na smyczy. Wywalić komuś na łeb puszkę farby, zamiast nią malować ściany, bo to wszystko jest okropnie nudne. 
Tego dnia leżałam sobie w łóżku mając zamiar przespać go całego, gdyby nie fakt, że zegar nagle wybił w pół do dwudziestej. Kolejne pięć minut zajęło mi zastanawianie się, co ma sie dzisiaj odbyć, bo miałam dziwne przeczucie, że na coś się spóźnię. Potem mi się przysnęło, tak na minutkę... lub dwie. Obudziłam się z myślą, że dzisiaj miałam to przyjęcie urodzinowe. Gdyby nie myśl, że poznałam fioletowo włosą dziewczynę, teraz pewnie bym pomyślała, że to sen i nic więcej. Tyle, że po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Zwlekłam się z łóżka i w pidżamie otworzyłam drzwi. W progu zobaczyłam Kamille, a z nią jakiegoś chłopaka. 
- Cześć – przeleciała mnie wzrokiem, na co się tylko rozciągnęłam. - Spałaś? 
- Od rana – wsadziłam ręce do kieszeni spodenek ignorując typa, stojącego za nią. Był dziwnie radosny, nawet za bardzo. W jego oczach widziałam iskierki, a na twarzy szeroki uśmiech. Czyżby bawił go mój wygląd?
- A pamiętasz, że dzisiaj miałaś ze mną iść na urodziny Martyny? - musiałam sobie dać chwilkę, aby sobie przypomnieć o tej obietnicy. Kiedy sobie o niej przypomniałam położyłam ręce na głowie i wytrzeszczając oczy ze zdziwienia zapytałam To nie był sen?! I raptownie wskoczyłam do domu, podbiegając do szafki i wyciągając jakieś tam ubrania. W pięć sekund z siebie wszystko zrzuciłam i tyle samo czasu zajęło mi się ubranie. Zaleciałam do łazienki gdzie tylko oblałam twarz wodą. Nie mając więcej czasu rozpuściłam włosy i spięłam je na samym dole, aby mi nie latały. Ignorując jakikolwiek makijaż czy coś takiego, nałożyłam buty, sięgnęłam po telefon i wyskoczyłam po minucie z domu.
- Dobra, gotowa – przetarłam ręką twarz, ponieważ miałam ochotę jeszcze nieco pospać. Na ich twarzach pojawiło się jednocześnie zdziwienie, jak i rozbawienie. Posłałam im mordercze spojrzenie.
- Szybka jesteś – powiedziała Kamille prowadząc mnie do samochodu.
- A nie robisz sobie jakiegoś makijażu czy czegoś? - zapytał chłopak wsiadając do auta. Usiadłam z tyłu przy oknie i kiedy oparłam się o siedzenie musiałam z sobą walczyć, aby nie zasnąć.
- Po co? Nie jadę do nikogo ważnego. Jadę, bo jej obiecałam – wskazałam na Kamille. Chłopak spojrzał na swoją towarzyszkę, a kiedy wymienili po sobie spojrzenia, który nie zbyt mi się spodobały, włączył samochód i w ciszy ruszyliśmy. Zatrzymaliśmy się pod jakimś domem. Oni wysiedli, a ja zostałam. Po jakimś czasie wrócili z jakąś dziewczyną, którą posadzili obok mnie. Przypomnieli mi tylko, że to Martyna i ruszyliśmy. Kiedy oni sobie szczęśliwie rozmawiali, ja się wgapiłam w szybę i rozmyślałam jak ukatrupić Snow'a, kiedy wróci. Nie dość, że znika bez żadnego słowa, zabiera większą część zapłaty, to pewnie jeszcze będzie ode mnie coś chciał. Cholerny dupek. A niech się wypcha. Znajdę sobie robotę i rzucę ten fach, niech sobie sam radzi. Ta... nigdy tego nie zrobię. Moja rasa tylko do tego się nadaję, bynajmniej ja tak twierdzę. 
- Jak poznałaś Kamille? - z myśli wyrwał mnie głos towarzyszki, siedzącej obok mnie. Spojrzałam na nią z rozbawieniem w oczach, chociaż miałam obojętną minę. Spojrzałam w lusterku na fioletowo włosą, która najwyraźniej się zmieszałam.
~ Podsłuchiwała mnie w lesie, więc ją pobiłam. Potem chwilę więziłam w swoim domu, aż się nad nią zlitowałam i ją zostawiłam. A co ja tu robię, to nie mam pojęcia. - Jakoś się spotkałyśmy w lesie – powiedziałam kierując wzrok w stronę dziewczyny. - I jakoś się polubiłyśmy – dodałam. ~ Chyba...

<Kamille?>

18.6.17

Od Kamille CD Vivienne

O dziwo kolejny tydzień minął jeszcze szybciej od poprzedniego. Przygotowując się na wyjście na urodziny mojej przyjaciółki Martyny, właśnie nakładając arbuzowy błyszczyk na usta, na moją nogę próbował wejść Lie, głośno miaucząc. Odłożyłam zapachowy przedmiot na miejsce, przewracając oczami i schylając się po mojego kociaka. Wzięłam go na ręce i potarmosiłam nosem jego brzuszek. Położyłam go sobie na ramię i wyszłam z łazienki do kuchni. Postawiłam go przy pełnej miseczce z pasztecikiem dla kotów. Zaraz obok tej białej stała pomarańczowa, a przy niej zajadał się Tobio. Nie rozumiem go. Rudzielec zajada się ze smakiem, a ten nawet nie chcę tego dotknąć noskiem. Aż tak nie lubi pasztecików? Ukucnęłam przed wyraźnie smutnym białasem, machając przed nim palcem.
- Masz mi to zjeść. Bo inaczej jutro nie dostaniesz wątróbki - stanowczo powiedziałam. Na ostatnie słowo widocznie się zwinął, odwracając do swej miseczki i niezbyt chętnie liżąc podane mu jedzenie. Stanęłam na nogach, dumnie się z siebie uśmiechając. Wiedziałam, że ta kwestia go przekona. Tak jak nienawidzi pasztetu, tak kocha wątróbkę, ale za to będę mieć problem z Tobio, gdyż on nie lubi tego drugiego. Niby bracia, a takie z nich przeciwieństwa. W następnej chwili usłyszałam dźwięk domofonu. Wyszłam z kuchni do przedpokoju i odebrałam go.
- No schodź już na dół. Nie zapomnij o prezencie - zaraz zabrzmiał głos Alexa, nim sama się odezwałam. Pokręciłam przecząco głową, ubierając na nogi czarne baleriny, łapiąc torebkę z ładnie zapakowaną przeze mnie książką, przy której pomagały mi kocięta i wyszłam z mieszkania, zamykając je na klucz. Znajdując się w windzie i zjeżdżając w dół, wyciągnęłam telefon z mojej ulubionej torby i sprawdziłam godzinę. Za pół godziny dwudziesta... Powinniśmy zdążyć zajechać po Vivienne, a potem po Tinę, zawiązać jej oczy i dotrzeć na miejsce o czasie, ewentualnie po. Uśmiechnęłam się, wychodząc z bloku o dziesięciu piętrach. Weszłam do odpalonego czarnego mercedesa Alexa, a dokładniej na miejsce zaraz obok niego, a jeszcze wcześniej chowając torbę w bagażniku. Przywitałam się z szarookim szybkim przytulasem, po czym ruszył swój samochód.
- To gdzie mieszka ta twoja przyjaciółka? Vivienne podajże... - powiedział. Zaśmiałam się na jego słowa, uderzając go w ramię.
- Gdyby usłyszała, jak to mówisz, to zapewne by cię walnęła. Wątpię, by sama tak mnie nazwała. A teraz uważaj, bo będę ci pokazywać palcem drogę - rzekłam, uważnie rozglądając się po okolicy. Powinnam dać radę go poprowadzić... Cóż, może nie perfekcyjnie, ale to będzie coś z mojej strony.

<Vivienne?>

16.6.17

Od Vivienne cd. Kamille

Ponownie wzruszyłam ramionami.
- No właśnie, nie ma Snow'a, więc nie muszę i nie mam czego załatwiać - powiedziałam na początku chowając ręce do kieszeni. Rozejrzałam się instynktownie, ale swój wzrok zatrzymałam na dziewczynie. - Ale skoro ci zależy, to do zobaczenia - odwróciłam się i nie czekając na jej odpowiedź ruszyłam w swoją stronę zastanawiając się, gdzie by tu zajść. Chłopaka nie ma od długa, a ja się okropnie nudzę. Cóż... trzeba sobie załatwić jakąś rozrywkę.
***
Nie mógł się poruszyć. Jego ciało było sparaliżowane, jak zawsze z resztą, kiedy to robił. Znajdował się w jakimś lesie. Burym i cichym, który przyprawiał o ciarki. Stał, gdyż nie mógł nic zrobić. Nagle, obraz zaczął się samoistnie przemieszczać. Obrócił się o 180 stopni i znalazł się przed jakimś wielkim budynkiem wykonanym z kamienia. Znajdował się na polanie, która była otoczona lasem, w którym niedawno się znajdował. Czucie powróciło do niego. Przechylił się w przód, tym samym prawie wpadając na olbrzymie, drewniane drzwi. Budynek był w większości okryty winoroślami. Rozejrzał się w prawo i w lewo. Kiedy jednak chciał dotknąć klamki, drzwi same się otworzyły. Coś go ciągnęło do środka. Stanął, a przed sobą miał trzy drogi. Dwie prowadzące przy ścianach po jego obydwóch stronach, zaś ostatnia prowadziła na wprost. Z niewiadomych przyczyn, wybrał środkową drogę. Z każdym krokiem, zaczął czuć się jakoś dziwnie. Do jego nozdrzy dostał się odór zgnilizny, jakby coś zaczęło się rozkładać. Poczuł zimne powiewy, chociaż, że znajdywał się w środku zamkniętego pomieszczenia. Również światło zaczęło bladnąć. W końcu było ciemno jak w grobowcu. Korytarz był długi i bardzo ciemny. Zakręciło mu się w głowie, przez co upadł na ziemię, przytrzymując się tym samym za czaszkę. O mało co nie wyrwał sobie włosów. Obraz wokół niego rozmazał się, przez co zamknął oczy. Kiedy je otworzył, znajdował się przed jakimiś drzwiami, które wydawały się oświetlone, choć takie nie były. Z trudem wstał i rozejrzał się za siebie. „Przecież... Przed chwilą był tu korytarz, wiec...” ponownie odwrócił się w stronę drzwi, dokańczając myśl „Jak?”. Po obejrzeniu się raz jeszcze dostrzegł, że te drzwi były inne od pozostałych. Były zadbane. Reszta albo miała jakieś dziury lub po prostu wyglądały mało estetycznie, jakby były przesiąknięte pleśnią. A te drzwi... były pomalowane na bordowo, zaś klamka była czarna i o wiele dłuższa od reszty. Niepewnie chwycił za nią. Kiedy popchnął drzwi, oślepił go blask, przez co był zmuszony zasłonić oczy ręką. Kiedy już się do tego przyzwyczaił, w środku ujrzał jakąś grupkę. Patrzyli się na niego. Jedni zza szafek, foteli inni po prostu oderwali się od rzeczy, które obecnie robili. Wtedy podbiegła w jego stronę szaro włosa dziewczynka. Nic nie robiła, tylko stała i patrzyła się na mnie swoimi dużymi, zielonymi oczkami. Nagle, na całej jej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Wyciągnęła w jego stronę swoją rączkę.
- Zaopiekujesz się nami? - powiedziała to, przekręcając tym samym swoją głowę.
Kiedy zdjął z niej wzrok i spojrzał się na pozostałe dzieci, ujrzał na ich twarzach ten sam uśmiech co u niej. Jego palce zaczęły drgać ze zdenerwowania. Kiedy chciał się wycofać, ta sama dziewczynka powieliła swą wypowiedź
- Zaopiekujesz się nami?
Przełknął z trudem gulę w gardle. Dzieci skryte we wnętrzu pokoju zaczęły powtarzać jej wypowiedź, lecz brzmiało to, jak rozkaz. Cofnął się o krok, a gdy chciał się odwrócić w stronę korytarza, na swej drodze ujrzał srebrnowłosą. Wskazywała na niego palcem, a z jej oczu zaczęła wypływać jakaś dziwna ciecz.
- Zaopiekujesz się nami? - zbliżyła się do niego.
Widząc jego niezdecydowanie, zrobiła srogą minę, po czym wrzuciła go do pokoju. Pod wpływem upadku, zamknął oczy, kiedy jednak je otworzył, zobaczył zamknięte drzwi. Czym prędzej wstał i podbiegł do nich, próbując je otworzyć. Naciskał, szarpał, ciągnął - wszystko na nic. Zamarł, gdy tylko poczuł zimny powiew na swym karku. Powoli odwrócił głowę w stronę środka pokoju, jednakże... nikogo tam nie było? Pokój był zniszczony, ciemny. Jakby ktoś tu wpadł, splądrował wszystko i wyszedł. Puścił klamkę i podszedł do krzesełka, które jako jedyne było nienaruszone. Oświetlało je nikłe światło. Wahając się trochę, zaczął do niego podchodzić. Kiedy był na tyle blisko, by usiąść, wyciągnął rękę w stronę tejże rzeczy. Wtedy usłyszał szmer za sobą i zanim zdążył się odwrócić, został popchnięty na krzesło, które wydawało się go uwięzić. W miejscu gdzie stał, pojawiła się ta sama dziesięciolatka, co przedtem.
- Pobawisz się z nami?
Chciał się podnieść, lecz to jej się nie spodobało. Zaczęła wydobywać z siebie szaleńcze krzyki, przez co był zmuszony zatkać uszy, jak i przystać na jej propozycję. Kiedy się zgodził, uspokoiła się, a z cienia zaczęły wychodzić pozostałe dzieci. Było ich łącznie ośmiorga. Stanęły w półkole przed nim i zaczęły coś szeptać. Wtedy zza ich plecy zaczęli wyrastać jacyś ludzie. Jeden po drugim padali na ziemię, to poprzez odstrzał, lub dźgnięcie w ciało jakiegoś ostrza. Każde ginęło osobno, w inny sposób. Kazały mu na to patrzyć, bo gdy tylko zamykał oczy, lub odwracał wzrok, one wszystko powtarzały. Zaczął krzyczeć. Chciał się uwolnić. Tak mocno się szarpał, że... się uwolnił? Był na czworakach, podpierając się o podłogę. Dyszał mocno i głośno. Nagle z ciemności przede nim, zaczęła wypływać jakaś ciecz. Jak poparzony, zaczął się oddalać, lecz wtedy wpadł na coś. Spojrzał się w górę, gdzie opadła kropla tej samej cieczy. Nade nim stała ta sama dziewczyna, a z jej oczu ponownie zaczęła spływać ta ciecz, lecz nie tylko stąd. Zaczęło jej to wypływać z nosa, uszu, jak i ust. Patrzyła się na niego jak gdyby nigdy nic i uśmiechała się.
- Zaopiekujesz się nami?
Wtedy otoczyły go  pozostałe dzieci, z których również zaczęła spływać ta tajemnicza ciecz. Choć wyglądało to na krew, wcale nią nie było. Odczuwał to. Wtedy dzieci, zaczęły zamykać go w coraz to ciaśniejszym okręgu. Otwarł na tyle szeroko oczy, jak bardzo mógł. Nagle dziewczyna, przy której leżałem, powiedziała zapłakana.
- Zapłacisz nam za ich winy!
A ja, Vivienne, pochłonęłam jego energię, kiedy krzyczał zalany tą dziwną mazią. To była moja dzisiejsza zabawa. Zabiłam jakiegoś człowieka i czuje się wspaniale.

<Kamille?>

11.6.17

Od Kamille CD Vivienne

Gdy już przekraczałam próg sklepu z ubraniami, usłyszałam dźwięk przychodzącego SMS-a. Od razu wyciągnęłam telefon z torby, odblokowując go i sprawdzając, od kogo przyszedł. Po przeczytaniu treści wiadomości od Felixa przyłożyłam otwartą dłoń do czoła.
- Co jest? Jak mamy iść, to chodźmy, bo chcę jak najprędzej stąd wyjść - powiedziała Vivienne. Uśmiechnęłam się, spoglądając na nią.
- Mam wiadomość dobrą i złą, która najpierw? - zaśmiałam się, chowając telefon z powrotem do czarnej torby. Czarnowłosa zamrugała oczami.
- Dawaj złą - odpowiedziała.
- Nie musiałyśmy tutaj wchodzić - powiedziałam, cicho się śmiejąc. - A dobra jest taka, że nie musisz mierzyć tych sukienek - tym razem do niej podeszłam i poklepałam po głowie. Natychmiastowo strąciła moją dłoń z siebie, marszcząc brwi. Przewróciłam oczami, wzdychając.
- Felix do mnie napisał, wyjaśniając, że wszystko wcześniej z bratem załatwili, więc sami mają czas na kupienie prezentów. Dodatkowo imprezujemy już za równy tydzień w pizzerii "Don Corleone" od godziny dwudziestej - wyjaśniłam wszystko, na końcu odwracając się tyłem do dziewczyny i wychodząc z butiku. Ta pognała za mną, wyraźnie się ciesząc, że nie musi przymierzać tych wszystkich sukienek. Zaśmiałam się, tym razem na dobre wychodząc z całego centrum handlowego. Zawiał we mnie lekko chłodny i silny wiatr, który zabrał moje włosy do tańca.
- To gdzie idziemy? - spytałam, gdy się już uspokoił. Dziewczyna wzruszyła ramionami. No tak... - Skoro nie mamy już co robić... Może się pożegnamy? Jestem pewna, że mimo braku obecności Snowa, musisz coś załatwić - powiedziałam, delikatnie się do niej uśmiechając. Szczerze, to wolałam jeszcze pospędzać z nią czas, ale... Nie wiem, czy dzisiaj sama nie musiałam odebrać nowych uniformów do kawiarni.

<Vivienne?>

10.6.17

Od Vivienne cd. Kamille

Ja? Na urodziny? Serio? No chyba... Ja nigdy w życiu nie byłam na niczyich urodzinach, nawet gdy ktoś mnie zapraszał, przychodziłam po przyjęciu, aby złożyć życzenia i chwilę posiedzieć. Nigdy w życiu nikomu niczego nie kupiłam, nie jadłam tortu, nie bawiłam się z innymi, bo nie chciałam. Ale to nie był jedyny powód, rzadko kiedy kto mnie zapraszał, a gdy to już robił, reszta zaproszonych dawała mi jasno do zrozumienia, że mnie nie chcą. W taki o to sposób straciłam wszystkich możliwych w przyszłości kolegów i koleżanki. Odsunęli się ode mnie, twierdząc, że sama się do tego przyczyniłam. Może tak? Może trzeba było jednak kogoś udawać, niż być sobą? Udawać ładną lalunię, która uwielbi wszystkich wokół i która boi się nawet małego pajączka, niż być tą sarkastyczną i wredną Vivienne, która nie brzydziła się niczego - lepiej, czasem nawet sama gadałam o takich rzeczach, mówiąc np. Po drodze widziałam gołębia. Leżał na ziemi, ruszał się, ale krwawił. Zabiłam go uderzając w niego kamieniem. Dlaczego to wtedy zrobiłam? Nie chciałam, aby cierpiał, ale oni tego nie zrozumieli.
Teraz też nie chciałam iść na żadne przyjęcie, za nic! Ale Kamille patrzyła na mnie takim wzrokiem... cholera... Nie ważne. Zgodzę się tylko dlatego, że ten idiota też tam idzie i się o nią boję. Zaraz, co? Boję? Chyba zaczynam wariować...
- Ale nie kupuje żadnego prezentu i nie będę udawać, że świetnie się bawię - mruknęłam bardziej sama do siebie chowając ręce do kieszenie. Kamille uśmiechnęła się szeroko, była zadowolona?
- Ta książką będzie od nas obydwie - wytłumaczyła. Ruszyliśmy w kierunku wyjścia, jednak dziewczyna zatrzymała się jeszcze. - Musze jeszcze kupić dwa prezenty - westchnęła.
- Nie pójdę już na żadne więcej urodziny - mruknęłam zakładając ręce na krzyż. Wizja trzech przyjęć urodzinowych mnie dobijała. Na trzecim bym chyba wszystkich pozabijała.
- Nie nie - pokręciła szybko głową. - Umówiłam się z przyjaciółmi, z tym Felix'em i Alex'em, których u mnie spotkałaś, że oni przygotują imprezę, a ja kupię prezenty. Teraz muszę coś od nich... - wytłumaczyła. Opuściłam ręce i westchnęłam zrezygnowana.
- Dobra... - mruknęłam. - To co chcesz kupić? - zapytałam podnosząc na nią wzrok.
- No właśnie nie wiem... - posłałam jej mordercze spojrzenie. Miałam ochotę już stąd wychodzić, a ona chcesz jeszcze połazić po sklepach? Ja się chyba zaje... - Felix by kupił jej coś ze sklepu dla dorosłych...
- Sex shop? - podniosłam jedną brew do góry, a Kamille pokiwała głową.
- Tyle, że ona nie używa takich rzeczy. A Alex należy do takich, którzy zafundowaliby jej SPA albo drogie perfumy... - dokończyła zastanawiając się. Chwilę milczałam.
- U Felix'a można kupić świeczki zapachowe w kształcie penisa, a jak jest lesbijką, to poduszkę w kształcie piersi. Za Alex'a można kupić ładną sukienkę lub inne bzdety... - stwierdziłam. Kamille spojrzała na mnie zdziwiona. - No co? - jeśli pomysły są złe, niech to powie, a nie patrzy się na mnie takim wzrokiem.
- Szybko to wymyśliłaś - powiedziałam z delikatnym uśmiechem. Wzruszyłam obojętnie ramionami, nie wiem co w tym takiego dziwnego. - Chodź, sprawdzimy sukienki - Kamille złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku jakiegoś sklepu. Nie opierając się podążyłam za nią. Wylądowaliśmy w miejscu, w którym była masa sukienek, spódnic, szpilek i innych rzeczy. Z niechęcią weszłam do tego sklepu - nienawidziłam tych wszystkich "kobiecych" rzeczy. Prędzej byłabym prostytutką, niż założyła szpilki.
- Dobra, bierz którąś tam, ja poczekam - machnęłam ręką i miałam zamiar pójść sobie usiąść na ławce, ale dziewczyna mnie zatrzymała.
- Jesteś mi potrzebna - powiedziała nieco niepewnie i od razu puściła moją rękę. Zapewne sobie przypomniała wcześniejszy chwyt.
- Po co?
- Bo nie znam rozmiaru Martyny, a ty jesteś podobnej budowy i wzrostu... - wytłumaczyła. Spojrzałam na nią jak na idiotkę.
- No i? - założyłam ręce na krzyż.
- No... musiałabyś po przymierzać sukienki... - załamałam się. Pokręciłam przecząco głową.
- Nigdy.
- Proooszę - błagała. - Po za tym sama mogę bardzo długo szukać sukienki, a z tobą pójdzie mi raz dwa - dodała błagalnym tonem. Zacisnęłam ręce w pięści i zmarszczyłam brwi.
- Będziesz mi winna ogromną przysługę - nacisnęłam na przedostatnie słowo wchodząc do koszmaru.

<Kamille?>

Od Kamille CD Vivienne

Skrzywiłam się na jego słowa. Cholerny podrywacz i manipulant kobiecymi sercami. Już wolałabym, by zniknął z mego życia na wieki.
- Gdybym tego nie zrobiła, to ty byś to zrobił, więc na jedno wyjdzie. A że teraz jestem ZAJĘTA, możesz sam się przedstawić. Wiem, że i tak to zrobisz z uśmiechem na ustach - powiedziałam, wycierając serwetkami swoje spodnie. Uderzyłam w jego dłoń, gdy kierował ja w moją stronę, by zapewne mi pomóc. Spojrzałam na niego surowym wzrokiem. On mi nie jest do niczego potrzebny. Usłyszałam westchnięcie z jego strony, jednak zaraz znowu przybrał swój codzienny szelmowski uśmiech.
- Jestem Evon William, droga koleżanko - powiedział, próbując wziąć dłoń Vivienne w swoją. Ta jednak zabrała ją w dół, najwidoczniej odmawiając jakiekolwiek dotyku z jego strony. Nie dziwię się, bo dotykając jego skóry, czujesz, jakbyś dotykał najokropniejszej rzeczy na świecie. Przynajmniej ja uważam tak teraz. Evon znowu westchnął, jednak kąciki ust ciągle miał podniesione do góry.
- Jestem w BARDZO bliskiej relacji z Kamille... a dokładniej to moja narzeczona - powiedział, jednocześnie kładąc swoje smukłe palce na moim kolanie. Od razu po moim ciele przeszedł dreszcz, jednak się nie odezwałam. Nawet gdybym zaprzeczyła jego słowom, gdyż to nieprawda, i tak by wygrał i postawił na swoim. Cholerny dupek.
- Jakoś nie widzę, by Kamille nosiła pierścionek zaręczynowy - odpowiedziała mu Vivienne, zakładając ręce na piersiach. Zaśmiałam się na jej słowa, kręcąc głową na boki. Nie powiem, ale nieźle mu odpowiedziała. Chciałabym być w jej skórze i też tak mówić. Evon tylko westchnął zrozpaczony, natychmiastowo chwytając za moje dłonie i uważnie przyglądając się moim palcom, na których końcach znajdywały się dosyć długie paznokcie, aktualnie pomalowane na liliową barwę.
- Rzeczywiście! - zawołał przejętym głosem. Powziął wzrok w górę, patrząc w moje oczy tymi swoimi znad okularów, w których można było dotrzeć kłamliwe zmartwienie. - Czemu go dzisiaj nie założyłaś? Nie podoba ci się? Przecież zawsze uwielbiałaś szafiry, a tym bardziej się cieszyłaś, gdy podarowałem ci pierścionek z nim w środku... - zaczął tłumaczyć. Zagryzłam wargę, przekręcając oczami. Racja, dostałam od niego taką biżuterię, gdy mi się oświadczał i racja, cieszyłam się wtedy jak głupia. Jednak nie wiedziałam jeszcze do końca, jaki jest naprawdę. Swoje prawdziwe "ja" chowa strasznie głęboko w sobie. Nieprawdą jest to, że jest moim narzeczonym. Zerwałam z nim prawie rok temu, więc to było nieaktualnie, chyba że... Wyrwałam dłonie z jego uścisku, gniewnie na niego spoglądając.
- Rodzice cię przysłali? - spytałam bez żadnych ceregieli. Ten się zaśmiał, prostując i znowu uśmiechając.
- Kamiś, jaka ty głupiutka... Oczywiście, że nie. Przecież cię kocham i smutno mi było, gdy nagle zerwałaś ze mną kontakt, zmieniając swoje miejsce zamieszkania, nazwisko, jak i numer telefonu. Nie wspomnę już o tym, że wcześniej zdałaś maturę i nawet nie powiedziałaś, na jakie studia idziesz - znowu na końcu się niby przejął. Zmarszczyłam brwi.
- Gdybyś mnie bardzo dobrze znał, to wiedziałbyś, że kochałam fotografować - powiedziałam. Wstałam z krzesła, zabierając torbę z krzesła, wyjmując portfel, kładąc trochę dużą sumę pieniędzy na blat i się prostując. - Idziemy, Viv - rzekłam do niej. Jednak ta, jakby szczęśliwa wstała, pokazując jeszcze język w stronę Evona. Wyszłyśmy z kawiarni dumnym krokiem.
- Będę na urodzinach Martyny! Już się mnie nie pozbędziesz! - usłyszałam za sobą jego głos. Jak on mi działa na nerwy! Obie wyszłyśmy z centrum handlowego.
- Wybacz za niego... Nie spodziewałam się, że podejdzie do nas - powiedziałam ze skruchą w głosie do czarnowłosej. Ta tylko wzruszyła ramionami.
- Wszystko jedno, choć nie zrobił na mnie pierwszego dobrego wrażenia. Nienawidzę gościa - powiedziała. Zaśmiałam się na jej słowa.
- Jesteś pierwszą dziewczyną, która tak stwierdziła, naprawdę. Nawet ja na samym początku myślałam inaczej, póki nie poznałam go od tej prawdziwej strony - wyznałam. Przy Vivienne czułam się jakoś dziwnie... To uczucie przypominało mi takie same, jakie czułam podczas spędzania czasu z Evonem. Uczucie bezpieczeństwa i miłości. To dziwne, bo bezpiecznie przy tej dziewczynie? Przecież kopała mnie, przez nią mam milion siniaków, a dzisiaj nawet chciała mi wykręcić rękę, choć tak naprawdę to była moja wina.
- Zmieniłaś nazwisko? - nagle usłyszałam z jej strony. Spojrzałam na nią, lekko wykrzywiając twarz w kolejny grymas.
- Tak... Jeśli przeczytasz moje obecne od tyłu, wyjdzie "Emas". Tak brzmiało przed moimi studiami, potem zmieniłam je na "Same". Niby prosta logika, jednak nikt nigdy się nie domyślił, że jestem córką Sally i Keisy'iego Emas, tych "wybitnych" aktorów - wyznałam, w odpowiednim miejscu robiąc cudzysłów palcami. - Ej, a może ty też przyjdziesz na urodziny Tiny? Będę się lepiej czuła - od razu ją spytałam, robiąc w jej stronę maślane oczy.

<Vivienne?>

Od Vivienne cd. Kamille

- Gorące! - nagle się wyrwało z ust dziewczyny. Widząc jej minę i to, jak próbuje ochłodzić sobie język machając niezręcznie rękoma, delikatnie się uśmiechnęłam. To było zabawne, a ty bardziej, że w taki podobny sposób kiedyś zabiłam dziewczynę; kiedy podawali jej zwykła letnia wodę, dorzuciłem do napoju proszek żrący, który uszkodził jej gardło. Nie mogła oddychać, a nim zadzwonili po karetkę, ona już nie żyła. Tylko piana wymieszana z krwią wypełniała jej usta. Z tego co pamiętam, przeze mnie ten lokal jest już nie czynny, a pracownicy i właściciel i tak mieli dużo szczęścia, bo nikt ich nie posądził o morderstwo. Uznano, że dziewczyna sama popełniła samobójstwo; tym bardziej, że dorzuciłam do jej kieszeni owy proszek. 
- Nie wiedziałam, że mogą podać gorącą herbatę? - zapytałam. Kamille spojrzała na mnie zaciskając usta w wąską kreskę. Uroczo wyglądała... zaraz, nie... nie uroczo...
- Zapomniałaś się - zacisnęłam powieki i otworzyła usta. W końcu się uspokoiła, a następny łyk herbaty wzięła bardzo powoli i ostrożnie. Zauważyłam, że znowu przygląda się jednemu sklepowi, ale o nic nie pytałam; jeszcze by się skończyło na tym, że mamy tam iść. A mi jest tutaj bardzo wygodnie. Bynajmniej było, ponieważ po paru sekundach ciszy przerywanej jedynie rozmową innych ludzi, przy naszym stoliku pojawił się wysoki chłopak. Wyglądał jak trup, albo chociaż wampir. Czarne roztrzepane włosy, czarne oko (drugie było zakryte) i marynarka. 
- Witaj, Kamille - podkreślił jej imię. - Chyba mnie pamiętasz? - zapytał zimnym i niskim głosem patrząc na fioletowo włosą, która wpatrywała się w niego jak w obrazek. Puściła gorącą szklankę, nim ponownie się poparzyła. Patrzyłam to na niego, to na nią. Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko przełknęła głośno ślinę. - Mogę się dosiąść? - to nie było pytanie, nawet, jeśli chciał je zadać. Nim jednak usiadł na wolne krzesełko między nami, postawiłam na nim nogę.
- Wygodnie nam się siedzi bez ciebie - powiedziałam nie wymuszając u siebie żadnego sarkastycznego uśmieszku czy czegoś podobnego. Chłopak posłał mi dziwne spojrzenie, które przeszło przeze mnie na wylot. Nie lubię go pomyślałam będąc tego pewna już w stu procentach.
- A ja bym chciał tu jednak usiąść. Zapewniam, że dalej będzie ci wygodnie - zwalił moją nogę i usiadł sobie jakby nigdy nic. Spojrzałam na dziewczynę; w końcu to jej "kolega" czy coś podobnego, prawda? Bynajmniej on zdawał takie wrażenie, ona wyglądała, jakby się czegoś bała, nie była pewna, albo myślała już o najgorszych rzeczach. 
- Zobaczymy - mruknęłam popijając swoją kawę.
- Kamille, może przedstawisz mnie swojej ślicznej koleżance? - jakiej? Ugh... poprawiam się; nienawidzę go. Wolałabym teraz siedzieć w domu, sama lub ze Snow'em - ale zostać w domu. Po co szłam po tą cholerną drożdżówkę? 

<Kamille? Kto to?>

9.6.17

Od Kamille CD Vivienne

- Ja raczej wezmę herbatę... - powiedziałam, biorąc kartę dań w dłonie i przeglądając cennik. U nas w kawiarni jest taniej... ale mamy za to przepyszne napoje robione w większości przez ekspres z pięknymi ozdobami April, jeśli ktoś zamawia kawę. Ewentualnie Ethan je wykonuje, gdy jej nie ma. Ja potrafię robić tylko śliczne zdjęcia do nowych ulotek reklamujących. - A tak w ogóle, to niezły chwyt. Chodziłaś na kurs samoobrony? - spytałam, odkładając menu i opierając brodę na splecionych ze sobą dłoniach. Vivienne tępo mi się przyglądała.
- Można tak powiedzieć... - rzekła, odwracając wzrok w drugą stronę. Przechyliłam głowę. Ukradkiem spojrzałam na swoją torebkę, którą powiesiłam na oparciu krzesła. Ja swój prezent już mam, teraz trzeba kupić coś od chłopaków. Założę się, że Felix chciałby jej kupić coś w sklepie dla dorosłych, jednak... ona nie lubi takich rzeczy, więc nawet na to nie spojrzy. Ewentualnie zakopie w ogródku lub schowa w piwnicy. Alex jest bardziej kulturalny i chyba postawi jej dzień w SPA lub nowe perfumy o super słodkim zapachu. Pamiętam, jak rok temu dał jej takie truskawkowe. Kazałam jej przelać połowę do pustej fiolki, bym sama mogła ich używać. Niestety tego nie zrobiła, jednak jak tylko miałam okazję, to się nim spryskiwałam. Okrutne było to, że szarooki zdarł etykietki i nie mogłam się dowiedzieć, z jakiej to było firmy. Tak dużo stracić... Gdy kelnerka w końcu podeszła do naszego stolika i gdy złożyłyśmy nasze zamówienia, poczułam dziwny zapach, ale równocześnie mi znajomy. W końcu czułam go praktycznie codziennie rano przez okres dwóch lat.
- Lukrecja... - szepnęłam najciszej, jak tylko potrafiłam. Obróciłam się w prawą stronę, wyglądając za oszkloną szybę. Stała za nią postać, której nienawidziłam całym swoim sercem. Mężczyzna, dosyć wysoki, osiągający jakieś sto dziewięćdziesiąt centymetrów wysokości z kredową skórą i czarnymi niczym smoła włosami, lekko roztrzepanymi i delikatnie zasłaniającymi prawie czarne oczy, a dokładniej to lewe. Na nosie znajdowały się druciane okulary. Ubrany był w zwykłą białą koszulę z czarnym krawatem oraz marynarką i dżinsami. Jego świeżo wypastowane ciemne buty ułożone były na zewnątrz. Ogólnie stał zwrócony twarzą w moją stronę, delikatnie się uśmiechając, jednak ręce znajdowały się w kieszeniach spodni. Cholerny Evon... Nic się nie zmienił, tak samo przystojny, jak zwykle.
- Kamille - usłyszałam głos czarnowłosej. Natychmiast oderwałam wzrok od chłopaka, przenosząc go na dziewczynę oraz filiżanki, które nie wiem kiedy, zostały nam dostarczone. Gdy znowu popatrzyłam za szybę, Evona już nie było. Cholera, ciągle jak szybko się pojawia, tak również i znika. Zaczęłam przegryzać zła wargę, biorąc herbatę w dłoń i upijając łyka. Jednak zaraz ją odłożyłam, prawie wypluwając napój.
- Gorące! - zawołałam, machając dłonią na poparzony język. I tak samo mnie rozprasza, jak zawsze.

<Vivienne?>

6.6.17

Od Vivienne cd. Kamille

Dziewczyna odebrała swój telefon, co mnie nie interesowało. No może trochę, ale nie miałam powodów by przysłuchiwać się. Zamiast tego rozejrzałam się po galerii ignorując Kamille. Masa ludzi, w tym miejscu znajduje się tyle żywych istot, tych magicznych... pomyśleć, ilu można tutaj zabić. Ilu z nich naraziło się komuś, kto w każdej chwili może zlecić na niego zabójce, takiego jak ja. A ja wtedy odwiedzę go w nocy i zabije. Zabije... to słowo jest ze mną całe życie. Zabić, pozbyć się kogoś za pieniądze i pławić się w luksusach, póki gliny cię nie wyłapią, albo kosa nie trafi na kamień. Ale teraz wszystko wstrzymane, Snow'a nie ma, więc biznes się nie kręci. Jeśli postanowił mnie kimś zamienić, pożałuje tego i dobrze to wie.
Nagle mój wzrok przykuła osoba stojąca przy drzwiach. Perfidnie się nam przyglądała i tego nie ukrywała. Zetknęłam się z nim wzrokiem, ale nawet nie drgnął. Zamiast tego spojrzał na rozmawiająca Kamille. Znałam ten wzrok - mam taki sam, kiedy widzę swoją ofiarę i wyobrażam sobie jej śmierć. Ja to czuje, czuje, że coś nie gra. Spojrzałam na fioletowowłosą, która spokojnie rozmawiała przez telefon; no może trochę mniej spokojnie, a kiedy wróciłam wzrokiem w miejsce, w którym stała tajemnicza postać, jej nie było. Rozglądałam się na boki, ale już go nie ujrzałam. Zamiast tego poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Automatycznie się odwróciłam łapiąc tego kogoś za rękę i ją wykręcając w bok. Nim uderzyłem osobę w twarz, spostrzegłam, że to Kamille. Zbladła.
- Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć - powiedziała nieco cicho. Chwilę tak trzymałam jej dłoń i swoją blisko jej twarzy. Czułam na sobie wzrok ludzi, jednak nikt nie zareagował. Równie dobrze mogłabym ją tu teraz zabić, a nikt by nic nie zrobił, bo ludzie są tchórzami, niczym więcej. - Ej, tamte siniaki nie do końca zeszły, nie chciałabym kolejnych - dodała szybko przełykając ślinę. Mimo, iż zbladła, głos miała pewny siebie i hardy. Dobrze, nie toleruje tchórzostwa. Szybko zabrałam rękę i puściłam ją. Od razu zaczęła rozmasowywać sobie bolące przedramię.
- Nie rób tak więcej - ostrzegłam ją nie przejmując się jakimi przeprosinami czy czymś takim. To w końcu była jej wina, mogła coś powiedzieć, mnie się nie dotyka bez ostrzeżenia. Ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Czekaj! - usłyszałam za sobą dziewczynę. Zatrzymałam się, a ta do mnie podbiegła.- Już wychodzisz? Może zajdziemy do jakiejś kawiarni - zaproponowała. - Kupiłam prezent, więc mam chwilę czasu - pokazała książkę. Milczałam, aż w końcu westchnęłam zrezygnowana i się zgodziłam. Idąc obok niej w stronę jakiejś kawiarni coś do mnie mówiło: Dlaczego się zgodziłaś? Po co z nią leziesz? Ty nie lubisz ludzi! Ale jednocześnie coś innego tłumiło te pytania nie dając mi się and nimi zastanowić i koniec końców usiadłam z nią w jakimś miejscu. Tyle, że było ono przy szybie, na widoku dla wszystkich ludzi. Nim dziewczyna zdążyła cokolwiek zamówić, ja wstałam i zmieniłam swoje miejsce. Zdziwiona Kamille odprowadziła mnie wzrokiem do innego stolika, a po chwili sama się przyłączyła. Teraz siedzieliśmy w kącie, z dala od oczu ludzi. - Chyba nie lubisz być w centrum uwagi - zauważyła.
- Nie lubię być obserwowana. Tak samo nie lubię, gdy ktoś mnie straszy - ostatnią uwagę wypowiedziałam ze względu na wcześniejsza sytuację. - Zamawiam kawę.

<Kamille?>

5.6.17

Od Kamille CD Vivienne

Westchnęłam, uśmiechając się.
- Dzięki Viv, jesteś dzisiaj moją wybawczynią. Ja rzadko, co coś przeczytam, bo lubię, gdy książką od pierwszego rozdziału wciąga, a nie dopiero na przykład w połowie. To męczące... - wyznałam, biorąc gryza bułki. Makowiec, mniam. Kocham nad życie. Dochodząc powoli do księgarni, moja drożdżówka w dosyć szybkim tempie znikała. Równo z wejściem do sklepu już chowałam pusty woreczek do torebki. Później się wyrzuci. Otrzepałam jedną dłoń o drugą, podchodząc do najbliższej półki. Wzięłam pierwszą lepszą książkę z brzegu, na której widniał napis "Najpiękniejszy kraj". Gdy już obracałam ją na sam opis fabuły, poczułam, jak dziewczyna staje obok mnie.
- Jak chcesz jej to kupić, to polecam pierwszy tom. To już ósmy - powiedziała. Westchnęłam, przeczesując dłonią włosy i odkładając przedmiot na swoim miejscu. Myślałam, że pójdzie jak z płatka... Cóż, musiałam się widocznie mylić. Odwróciłam się, chodząc między kolejnymi półkami. Cała księgarnia była pusta, oprócz siebie, czarnowłosej i dwóch sprzedawczyń, nikogo innego nie widziałam i nie wyczułam. Nawet dobrze, nie lubię tłoku, smród potu i takie tam... Mój wzrok utkwił na dosyć...ciekawej książce. Natychmiastowo do niej podeszłam i wzięłam w dłonie. Przed moimi oczami widniała okładka, na której znajdowała się fioletowa maszyna do pisania, chyba szklanka z czymś pomarańczowym w środku, a w oddali na to wszystko czaił się pręgowany rudy kot ze złotymi oczami. Przechyliłam głowę na bok. Przypominał mi Tobio... Sam tytuł był napisany fioletowymi literkami, które układały się w zdanie "Wszystko wina kota!". Nie ważne, o czym to jest, chcę to. Dam Martynie a sama kiedyś od niej pożyczę. Nawet nie zwracając uwagi na czarnooką, podeszłam do kasy i dałam dosyć młodej sprzedawczyni książkę. Odmówiłam zakupienia reklamówki, zapłaciłam odpowiednią cenę i schowałam przedmiot do torby. Mega zadowolona odwróciłam się do Vivienne, która już stała za mną z założonymi rękami na piersiach.
- Chyba jednak nie byłam ci potrzebna - powiedziała, a w jej oczach widziałam wyraźne oskarżenie.
- Byłaś! Pomyśl, co by było, gdyby jej nie było. To byłby koszmar z mojej strony! - zawołałam. Chyba troszkę za głośno nawet. Od razu ściszyłam głos. Wychodząc z księgarni, usłyszałam swój dzwonek telefonu. Gdy jakoś go wygrzebałam z torebki i już miałam odebrać, spojrzałam na wyświetlacz, gdzie pisało "Evon". Szlag by go... Już chyba wolałabym Felixa.

<Vivienne? Wybacz, że troszku długo T-T>