24.6.17

Od Vivienne cd. Kamille

I co? Zostałam sama razem ze swoimi wykałaczkami. Usiadłam z powrotem na swoje miejsce i ignorując hałas - muzykę - wokół, zajęłam się piramidą. Ludzie się bawili na środku pokoju, bardzo mało stało i podpierało ściany. Każdy ze sobą rozmawiał z uśmiechem na twarzy i się śmiał, oprócz mnie. Dla mnie najciekawszą rzeczą na całym tym przyjęciu było jedzenie, bo to, co z czegoś zostało, brałam do siebie i tworzyłam arcydzieła. Z wykałaczek piramidę, ze skóry ogórka kołdrę, dla środka pomidora. Za to ziarenka po papryce były śniegiem.
- Viv... - usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam się szybko z widelcem w dłoni i lekko go wbiłam w pierś tej osoby.
- Nie nazywaj mnie tak - warknęłam do chłopaka... Felixa. Ten podniósł ręce w geście obronnym i przełknął gule w gardle. Pokiwał głową, przeprosił i dopiero wtedy zabrałam broń z jego ciała i położyłam ja na stół. - Czego chcesz? - zapytałam już spokojnie. 
- Przerażasz mnie - powiedział bardziej do siebie, co zignorowałam, chociaż spodobały mi się jego słowa. - Widziałaś gdzieś Kamille? Gdy dowiedziała się, że to ja zaprosiłem jej byłego, wybiegła gdzieś... Nic ci nie mówiła? - podrapał się po karku, a ja zmarszczyłam czoło i zacisnęłam pięści.
- Nie dziwie się, że gdzieś uciekła. Czy ty jesteś normalny? Na co go zapraszałeś? Jeśli jest twoją przyjaciółką, to nie wiedziałeś, że ona go nienawidzi? To już ja to zauważyłem po pierwszym spotkaniu! - wykrzyczałam.
- Ja to wiem, ale myślałem, że tutaj się pogodzą.. Byli na prawdę świetną parą - powiedział załamany. Uderzyłam otwartą dłonią w swoje czoło. Normalnie załamać się można.
- Dlatego nie mam przyjaciół... - mruknęłam do siebie. - Mogłeś się jej zapytać! - krzyknęłam zwracając tym samym na nas uwagę nie którychś ludzi, w tym solenizantki i tego chłopaka, który ciągle za nią łaził.
- Coś się stało? - zapytała Martyna. Całą trójkę zmierzyłam morderczym spojrzeniem. Nie mogłam uwierzyć... a nie, jednak mogłam. Tacy są ludzie, dlatego ja wzbraniam się od jakichkolwiek relacji z innymi. 
- Idę szukać Kamille - po tych słowach zamieniłam się w cień na ich oczach i zniknęłam wylatując przez szybę. Nie ważne co potem będą mówić, muszę ją znaleźć. Nie wiem dlaczego, ale się martwię o nią; zabije się kiedyś za to, że mam uczucia. Na co mi one?!
Nie potrafiłam jej znaleźć, latałam po mieście jak szalona, ale nigdzie jej nie było. Zmarnowałam tylko cały kwadrans, czas na las. Pewnie gdyby nie to, że mogę przemierzać świat w błyskawicznym tempie, nie znalazłabym jej dzisiaj. Ba! Zgubiłabym ją i tyle. Szkoda, że nawet w lesie nie potrafiłam jej znaleźć. Zrezygnowana usiadłam na kamieniu i patrzyłam w niebo. Nie wiem ile czasu minęło, ale usłyszałam jakiś szmer. Z krzaków wyszła sylwetka człowieka. Kierowała się ona nad rzekę. Jako cień stanęłam obok niej, ponieważ była to Kamille.
- Szukam cie jak głupia, a ty nie wiadomo gdzie się szlajasz - powiedziałam. Rozejrzała się, aż zatrzymała swój wzrok na czarnej materii znajdującej się przed nią.
- Vivienne? - zapytała, na co przywróciłam sobie normalne ciało.
- A kto inny? - zapytałam z irytacją. - Martwiłam się - mruknęłam, a kiedy zdałam sobie sprawę ze swoich słów, miałam ochotę ją uderzyć, ale tego nie zrobiłam. - Masz fajnego przyjaciela. Jaki idiota zaprasza na to samo przyjęcie dwóch ludzi myśląc, że się pogodzą? - byłam strasznie zła na Felixa. Jeśli kiedyś będę miała na niego zlecenie, zabije go z zimną krwią.

<Kamille?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz