28.12.16

Od Elentii - Cd. Archalda

Wzdycham cicho i omijam siedzącego chłopaka, kierując się na kolejny dach. Czuję na sobie jego wzrok, jednak ten nie odzywa się ani słowem. Obok dachu, na którym nadal stoję, jest blok. Jedna ściana, prawie całkowicie zdewastowana, odsłania wnętrze niektórych mieszkań. Jednak te po drugiej stronie najprawdopodobniej są w niezłym stanie. Chwytam namiastkę rynny i jedną stopę stawiam na wpół zniszczonym parapecie.
- Co ty robisz?! - woła ciemnowłosy mężczyzna. Ignorując go całkowicie chwytam ramę okna, po czym wskakuję do wnętrza budynku. Jedno spojrzenie w prawo utwierdza mnie we wcześniejszym przekonaniu. Temu też otwieram drzwi prowadzące na klatkę schodową i wchodzę do pierwszego z brzegu mieszkania. Rozgardziasz na podłodze, niepościelone łóżko, zasypane farbą z sufitu i otwarte półki sugerują, że ktoś z pośpiechem się stąd wyniósł. Kieruję się do drugiego pokoju, który zapewne był kuchnią. Mała lodówka, stojąca w rogu zaopatrzona jest jedynie w butelkę wody mineralnej. W chlebaku zaś jest bułka, którą możnaby było zabijać. Poszukiwania okazują się owocne - znajduję dwie, zamknięte konserwy i parę puszek z pożywieniem. Myszkowanie przerywa przeciągły, gardłowy dźwięk. Odkładam znaleziska na blat i błyskawicznie wyciągam prowizoryczną broń, schowaną wcześniej za paskiem spodenek. Parskam ponurym śmiechem, widząc postać naprzeciw.
- Apokalipsa zombie? Super, na to czekałam! - warczę ironicznie i uderzam rurą zzieleniałego człowieka. Odrąbuję mu przy tym kawałek nosa i wybijam resztę zębów z krzywego uśmiechu. Nie dając mu czasu na zastanowienie się biorę zamach i trafiam w żebra, łamiąc te dwa ostatnie. Powoli przesuwamy się w stronę okna. Ku mojemu zaskoczeniu, kreatura przechodzi do ataku! Rozcina mi ramię ostrymi paznokciami, a ja, w ramach rewanżu, kopię go z całej siły w bark. Ten, lekko zdziwiony atakiem, waha się przez chwilę, z czego, oczywiście, korzystam. Wypycham go przez okno, krzycząc coś w stylu adios. Wracam do kuchni biorąc to, co zostawiłam na blacie i ponownie wychodzę na klatkę schodową, ufajnada czarną krwią. Staję na parapecie i wskakuję na dach, przez który się tu dostałam. Ciemnowłosy mężczyzna jest odwrócony do mnie tyłem; przypatruje się terenowi przed sobą. Powolnym krokiem zbliżam się do niego, by po chwili zasiąść po prawicy.
- Śmierdzisz. - wysila się na jedno słowo, nadal na mnie nie patrząc.
- Dzięki. - odpowiadam, podając mu jedną z konserw.

[ Archald? ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz