28.12.16

Od Zacharie - Cd. Zena

  Momentalnie się zakrztusiłem.
- dZIECINKO? – jak on śmie – Ty szmato – mi to robić. Dalej dalej, nogi Zacha! Naprzód ręce! Pora w końcu zmienić świat na lepsze, i poćwiartować tego zboczeńca! Narody uciekajcie i w ogóle, dobra dość. Najważniejsze, że udało mi się zerwać z łóżka. Ten idiota z dzikim chichotem wyszedł z pokoju, tak po prostu mnie ignorując. Nie, ja mu na to nie pozwolę. Tak, tak nawet już wiem jak. Na jego biurku leżały nożyczki. One mnie wołały, czułem to. Widziałem ich żal w ostrzu. Chciałem się nad nimi zlitować. Wziąć w ręce, dać im nowe życie. Tak też zrobiłem.
 Wparowałem do salonu, gdzie Zen rozczesywał sobie spokojnie tą swoją włosienicę. Z delikatnym uśmiechem schowałem narzędzie zagłady za plecami, nie odrywając od niego wzroku. Spojrzał na mnie pytająco, zaciskając wargi. Jest dobrze.
- Czemu się tak na mnie gapisz, to trochę przerażające – mruknął, robiąc krok do tyłu.
- Mam swoje powody, Zenonie – pokazałem mu moje nowe znajome, na co zrobił wielkie oczy.
- nIE, NIE MOŻESZ – warknął, celując we mnie szczotką – Już wystarczy, że mi moje małe kochanie zabiłeś! Skąd ja teraz wezmę hajs na nowy telefon, co? A włosy mi nie odrosną! Poza tym, za co to?! – pisnął, przykładając swoje dłonie do mordy. Wzruszyłem na to ramionami.
- I tak wyglądasz jak łysa dupa, nic ci się nie stanie, jak pobawię się trochę we fryzjera. A za co? Za kuźna, za to że istniejesz – wyszczerzyłem się bardziej, podchodząc do Zena. Ten jednak nie miał ochoty na bliższe spotkanie ze mną (o dziwo, boże) i postanowił przeskoczyć przez kanapę. Okej, jak wolisz. Zrobiłem to samo, tyle że w moim wykonaniu wyglądało to bardziej niezdarnie. Chłopak uciekł na drugi koniec mebla, broniąc się szczotą jak szablą tępą. Wykrzywiłem się złośliwie, podpełzając do niego. Chciał już spieprzać na Malediwy, ale nie zdążył nic zrobić. W ostatniej sekundzie złapałem go za kołnierz, chwilę później pchnąłem go przez podłokietnik, przez co padł na poduszki. Usiadłem na nim okrakiem, biorąc jego zacny kucyk, tym samym przybliżając go do swojej twarzy. Zasmucony, oszpecony Zen, po prostu scenariusz idealny. Już miałem przejść do rzeczy, już miałem go pozbawić dobrego wyglądu, jeśli w ogóle taki miał, kiedy do pomieszczenia wbił Nez. Cholera, kompletnie o nim zapomniałem.
- A WIĘC TO TWOJA WINA, CO – wrzasnął, pokazując na mnie oskarżycielsko palcem – PRZEZ PÓŁ NOCY TŁUKŁEŚ SIĘ, I ROZWALIŁEŚ MI ŁAZIENKĘ. W DODATKU CO WY ROBICIE, CO. GWAŁCIĆ SIĘ W ŚRODKU DNIA TAK. NIE NO SPOKO, TYLKO MOŻE IDŹCIE Z TYM DO POKOJU – wyrzucił ręce w górę – Tylko nie wiedziałem, że potrzebne ci do tego nożyczki! Myślałem, że masz własnego, Zacharie! Inaczej Zen by się do ciebie nie kleił, bo takie leżą w kuchni. Wiecie co, nie, ja wam już nie przeszkadzam. Liżcie się do woli – prychnął, zawracając się na pięcie. Zniknął w czeluściach korytarza.
  Co tu się właśnie odwaliło.
- Równie dobrze tobie mogĘ JE WCISNĄĆ TAM GDZIE NIE TRZEBA – krzyknąłem za nim, opierając swój łeb o klatkę piersiową białowłosego – Tobą się zajmę później, cioto. Nie myśl że dam ci uciec tak łatwo – wymruczałem w jego koszulkę. Czemu ja tu w ogóle jeszcze jestem, przecież mógłbym zabijać jakieś dzieci na przejściu, czy zwabiać je do domu.

< ZENON >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz