20.2.17

Od Moon

Wniosłam ostatnie pudła z dość starego Raptora, oddychając z ulgą. Miałam serdecznie dosyć wiosennego upału i słońca piekącego w kark, charakterystycznych dla wysp Pacyfiku. A jeszcze czekało mnie rozpakowanie tych wszystkich pakunków, które przyleciały ze mną do nowego domku. Pierwszy dzień w nowym miejscu, a ja już nie wytrzymywałam. Ech... Trzeba będzie powoli przestawić się na gorący klimat.
I na sukienki.
I lekkie buty.
Chyba czas najwyższy stać się kobietą z okładek tych popularnych czasopism albo chociaż zacząć zakładać na siebie coś delikatniejszego od ciemnych koszul, jeansów i glanów. Ku chwale ojczyzny czy coś w tym stylu. Przynajmniej tak zwykł mawiać mój niekochany braciszek. Czubkiem buta lekko pchnęłam drzwi, jednocześnie pchając się do chłodnego wnętrza domu. Jak na razie można było porównać go do pola bitwy, takiego Moon vs przeprowadzka. Wszędzie walały się brązowe kartony, gdzieniegdzie nieco inne, bardziej ozdobne pudełka. Niektóre meble zdążyłam złożyć, choć i tak później musowo trzeba będzie zanieść je do garażu, by nie poplamiły się podczas malowania pokoi. Czekało mnie jeszcze sporo pracy i to nie tylko przy odmalowywaniu czy meblowaniu. Niestety dość tani dom trzeba było nieco odremontować, głównie chodziło o to, co na zewnątrz- taras, schody prowadzące do drzwi wejściowych, a nawet barierki czy płot. Takie estetyczne poprawki. 
— No, skończone. Czas na przerwę — powiedziałam sama do siebie.
Wcześniej myślałam, że przebywanie na świeżym powietrzu oznaczało gotowanie się żywcem. Aktualnie raczej mianem najgorszej ochrzciłam jazdę samochodem i mus przejścia z parkingu do miejscowego supermarketu. Wychodząc ze sklepu i taszcząc wiklinowy kosz z zakupami, raczej narzekać nie mogłam. Do czasu, aż ktoś raczył do mnie zadzwonić. Nerwowo wyjęłam telefon z kieszeni spodni, nie zwracając uwagi na to, gdzie szłam. Chwila zamyślenia skończyła się fatalnie. Z całym impetem wpadłam na kogoś. Zatoczyłam się do tyłu, upadłam na tyłek, w ostatnim momencie ratując koszyk. Niestety komórka nie miała tyle szczęścia- upadła na chodnik, a ekran pokryły cieniutkie niteczki pęknięć. Spojrzałam w górę, mocno zakłopotana. Musiałam mocno zadrzeć głowę, by ujrzeć ofiarę mojego nieświadomego zamachu.
— Przepr... — zaczęłam, ale szybko zmieniłam zdanie. — Aleś ty wielki, chłopie!
Nawiasem mówiąc płytki chodnikowe powoli stały się wygodnym siedziskiem.

[Tobias?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz