5.1.17

Od Zena CD Zacharie

- Nie jestem taki głupi, żebym nie trafił mój drogi - warknąłem cicho i podrapałem się kijem po plecach. Pozostały po uderzeniu ból nadal trzymał się na ciele, ale pomimo tego ustawiłem piłeczkę na trawie. Zamachnąłem się, wcześniej ruszając trochę biodrami, przystawiając się do niego. Misja zakończona sukcesem. Trafiłem jakąś babkę w głowę, a piłeczka wpadła jej później do niesionej kawy. Podskoczyłem radośnie i pokazałam środkowe palce Zachowi. - Kupujesz mi ryż, kretynie. Walę to, że prawdopodobnie nim rzygnę. Nie jadłem go pięć pieprzonych lat.
- Sory, jestem spłukany. Sam sobie kupuj - mruknął znudzony i przywalił mi z kija w plecy. - Chcesz mieć garba na starość? A myślałem, że jesteś wystarczająco odrażający.
Wkurzony przewróciłem oczami i zdjąłem białe rękawiczki, po czym rzuciłem nimi w twarz chłopaka.
- Dobra sam pójdę, ale nadal coś mi wisisz - warknąłem i wziąłem gapiącą się na wiewiórkę Toffie na ręce. Wypadałoby zaprowadzić ją do domu. Taki szczeniak nie powinien za długo siedzieć na dworze. Westchnąłem cicho i podrapałem ją lekko po głowe, co spowodowało lekki uśmiech na mojej twarzy.
- Jedyne co ci wisi to zmarszczki na mordzie - odgryzł się i zebrał wszystkie rzeczy, by taszczyć je za nami. Serio? Spodziewałem się bardziej, że zostawi to tutaj i po pięciu sekundach zapomni. Zrezygnowany pokiwałem głową na boki i podreptałem do najbliższej japońskiej restauracji. Z uśmiechem na twarzy zamówiłem sobie sushi na wynos i zaraz po zyskaniu żarcia wydreptałem ze sklepu. Fakt nie są to chińczyki, które zaatakowałyby mi pieseła, ale nadal trzeba być ostrożnym. Szczęśliwy do granic możliwości wpakowałem sobie jedno do ust, zapychając całkowicie. Nie spodziewałem się jednak, że konwulsje przyjdą zaraz po przełknięciu. Pierdolę siebie i organizm wampira. Chcę zdechnąć jak najszybciej mogę. Toffie załatw jakiegoś noża i zapalniczkę.
Jak najszybciej potrafiłem skoczyłem w najbliższy zaułek, by opróżnić żołądek. No cóż, nigdy nie był pełny, ale nie spodziewałem się, że będzie to tak bolało, że łzy zaczną zbierać się w kącikach oczu. Przetarłem usta wierzchem dłoni i szybkim krokiem ruszyłem w stronę domu, ignorując resztę świata. Muszę ze sobą skończyć, bo bycie powalonym wampirem nie jest przyjemne. W pewnym momencie usłyszałem głośne kroki i szczekanie za sobą. Zatrzymałem się gwałtownie i przykucnąłem, by złapać biegnącą Toffiefie i poczekać na obojętnie podążającego za nią Zacha, który na twarzy wypisaną miał widoczną pogardę. Nie miałem nawet siły tego skomentować. Podałem mu resztę posiłku, a niech się chociaż napakuje, przynajmniej na jakiś czas będzie siedział cicho i nie komentował mojego obecnego stanu. Z resztą, pewnie nawet nie zauważy jak nagle zniknę.

<Zacha?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz