- Zach - szepnąłem cicho i spojrzałem w jego niepewne oczy. Podałem mu pudełko i wysunąłem lekko lewą dłoń w jego stronę. Ucieszyłem się bardziej kiedy zrozumiał przekaz i nałożył biżuterię na mój serdecznym palec. Chciałbym go teraz pocałować, jednak wiem, że zacznie się drzeć i najprawdopodobniej ucieknie. Dlatego uśmiechnąłem się szerzej i na kilka sekund złączyłem nasze dłonie. Moment przerwał jednak poddenerwowany Nez, który trzymał przerażoną Toffiefie na rękach.
- Pośpieszcie się gruchające paszki, bo samolot odleci bez nas, a przypominam, że wydałem wystarczająco dużo na wszystkie twoje walizki Zen - warknął i poszedł w stronę wejścia na pokład. Zażenowany ukryłem twarz w rozpuszczonych włosach i ciągnąc za sobą bagaże i Zacha poszedłem posłusznie za braciszkiem. W pewnym momencie usłyszałem jak rudowłosy przełyka głośno ślinę, dlatego odwróciłem się w jego stronę i uniosłem pytająco brew.
- Co jest?
- Nic, idź. Zaraz cię dogonię - mruknął, nawet nie patrząc mi w oczy. Czyżby bał się latać? Westchnąłem cicho i podszedłem do niego, obejmując mocno. Polecimy tam, nawet jeśli miałbym go siłą związać i przywieźć w bagażniku. Zerknąłem na niego z otuchą i pociągnąłem za kołnierz kurtki bardziej w stronę wejścia. - Nie bój się, to tylko osiem godzin. Gdy tylko wejdziemy możesz iść spać, założyć słuchawki i wyobrazić sobie, że wcale nie jesteś na pokładzie samolotu.
- Ale ja nie chcę Zen - burknął i wyrwał się z mojego uścisku. Wkurzony pociągnąłem go siłą i posadziłem na fotelu przy oknie. Ten zaczął się wydzierać nieubłaganie, bym go puścił i pozwolił zostać na wyspie. Kiedy z niego zrobiła się taka ciota? Dziękować szatanowi, że teraz jestem od niego silniejszy. Te trzy lata temu, prawdopodobnie on by siłą wynosił mnie z lotniska. Uśmiechnąłem się lekko i podirytowany złączyłem nasze usta na ułamek sekundy. Bogom dzięki, że się zamknął. Ponownie zakryłem twarz włosami i przysiadłem obok niego.
<Zach?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz