21.1.17

Od Zacharie - Cd. Zena

- Mógłbyś przestać palić, to jest okropne – mruknąłem, zsuwając się po ścianie windy. Zen oparł się o drugą, patrząc się na mnie z zaciśniętymi ustami – Gdybym mógł, uzależniłbym cię od czegoś innego – uśmiechnąłem się niezauważalnie, zaczesując włosy do tyłu. On natomiast zmierzył mnie wzrokiem. Nawet nie raczył odpowiedzieć pff.
- Doprawdy? – przyłożył telefon do warg. Posłałem mu kolejny, szyderczy uśmieszek – Już wystarczy, że nie brałem ze sobą swoich przyjaciół, tylko ciebie, głupku – westchnął, siadając naprzeciwko mnie. Oparłem podbródek o złączone dłonie, mrużąc oczy.
- Ci przyjaciele to wibrat-
- SKOŃCZ – tak strasznie brutalnie mi przerwał. Walnąłbym go, ale jest za daleko. Nghh. Wzdech smutku. Z przejęcia aż sięgnąłem po swoją zajebistą komórę do torby. Chciałem zadzwonić po Neza, alE JAK WIDAĆ ŚWIAT MIAŁ INNY PLAN I POSTANOWIŁ ZABRAĆ ZASIĘG, CHOLERA JASNA. A jeśli to pudło poleci na dół? Rozbijemy się, tak. Albo zostaniemy tu na zawsze i będę musiał zjeść temu idiocie nogę. To niezbyt dobra przyszłość. Najchętniej zrobiłbym to jak w filmach i wyszedł górą. Tyle, że tu nie było tej klapy. No i poza tym Hyun raczej nie dałby zrobić z siebie podnóżka. Nie mam przy sobie Beci, żeby zacząć mu grozić. Odchyliłem głowę do tyłu, przyglądając się sufitowi. Ten tynk u Rene nadal wygrywa, tutaj mają jakiś słaby plastik. Kiedy to się naprawi, Bożeee. Nie mam ochoty na umieranie i jedzenie jego stóp. Znaczy Zena, nie Boga.
- Zagrajmy w prawda czy wyzwanie – przeniosłem na niego wzrok, wykrzywiając się dziwnie – Ta cisza jest dziwna, a ta pierdoła nie chce odebrać. Prawdopodobnie będziemy tu siedzieć z godzinę, tak coś czuję – onieee, nie, nie pozwalam śmieciu. Pochyliłem się do przodu, kładąc łokcie na kolanach. Wciągnąłem głęboko powietrze, unosząc brwi.
- Dobra, tylko warunek. Butelka to twój srajfon, ja nic nie mam – co z tego, że w plecaku miałem Tymbarka z samolotu. Miałem cichą nadzieję, że się mu porysuje. Jakkolwiek. Cokolwiek. Lub chociaż lekko wkurzyć białego, że jego dziecko tarza się po podłodze. Ze zrezygnowaniem położył go eKRANEM DO GÓRY. Noiii koniec majestatycznego planu.
- Ale po co, skoro jest nas dwójka – faaak – I za karę ty zaczynasz, pf – poprawił swój fryz.
- Wyzwanie – burknąłem, przecierając twarz.
- Jak stąd wyjdziemy, idziesz ze mną na pocky. A Nezuś robi z tego vinsa. I żadnych sprzeciwów, sto procent, inaczej wyrzucę cię do oceanu, albo staniesz się moim workiem na żarcie – oznajmił zwycięsko. Że co jak nieee. Chociaż, to z krwią...  – Noi biorę pytanie
- Zabijesz się?
- Nie – kurde
- Mogłem ci dać takie zadanie. Ale to nIC, PRZEŻYJĘ. I chcę prawdę – zamyślił się na chwilę.
- Od czego chciałeś mnie uzależnić? Bo sądząc po twojej minie, to raczej nie byłby jakiś alkohol albo coś – w tym samym momencie winda zadrżała. Podniosłem się momentalnie do pionu, wyrzucając ręce ku górze. Tak, URATOWANY, TAKKK. Wszystko zadrżało i dało się poczuć, że jedziemy na piętro. Zen wydał z siebie ciche jesss, wspiął się krzywo na proste nogi i schował fona do kieszeni. W końcu znaleźliśmy się na miejscu. Jezu, ile tutaj łazi tych Japońców.
- Ale Zachieee, nie odpowiedziałeś miii – szlag, myślałem że da sobie spokój. Odwróciłem się w jego stronę, a on wycelował we mnie palcem. Z parsknięciem zbliżyłem się do jego ucha.
- Po prostu pobawmy się w pocky, okej? – ten ton był... inny niż zazwyczaj. Ogółem. Wyprostowałem się, wkładając dłonie do kurtki – No, to gdzie teraz?

< Zenuen? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz