4.1.17

Od Zacharie - Cd. Renesmee

- Jak wolisz. Nadal go nie lubię. I raczej będę się zwijał. Jeszcze mi przez przypadek łeb oderżnie czy coś. Już wystarczy, że mnie napierdziela – mruknąłem, patając dziewczynę po głowie. Miała miękkie włosy. Musi mi polecić szampony, bo skoro tynk tak doskonale wybrali, to one będą równie spoko. Co najwyżej wbiję jej do łazienki i podpierdzielę do bluzy, nie zauważy.
 Kiedy się od niej odczepiłem, stęknęła zawiedziona. Ano mówiłem, od tego można się uzależnić. Posłała mi spojrzenie pełne pogardy. No co ja jej poradzę, geez. Jakoś udało mi się zwlec z łóżka, a Rene wzięła mnie pod rękę. Dlaczego wszystko mnie maca.
- Przecież się nie zabiję. Chociaż progi są dość niebezpieczne – czemu inni robią ze mnie taką ciotę i myślą że umrę wchodząc na schody. PrzepraSZAM ŻE ŻYCIE MNIE NIE CIERPI I POSTANAWIA PODZIELIĆ SIĘ ZE MNĄ BÓLEM OKEJ
- Wiem, ale wolę mieć pewność, że żadna policja mi się tu nie zjawi – sapnęła, idąc do swojego brata. Wciągnąłem głośno powietrze, przygotowując się na atak frontalny. Albo latającą doniczkę. Moja wspaniałomyślna osoba nie może ucierpieć w taki sposób. Uszkodzona przez durną miskę na kwiatki. Taki będę mieć napis na grobie. A obok one. Idealne po prostu.
 A ten białowłosy pacan próbował sprzątnąć szkło. Niech teraz ginie, Boże. Należy mu się. O jednego albinosowatego idiotę na świecie mniej. Wtedy Zach będzie szczęśliwy. Amen.
- Zacharie będzie już wychodzić. A z tobą sobie pogadam – tak, tak rzuć w niego widelcem. Zawsze chciałem zobaczyć taką śmierć. To byłoby nawet okej. I wtedy poczułem na sobie jego chłodne spojrzenie, aż mnie ciary przeszły. Coraz częściej mnie odwiedzają, nie podoba mi się to. Kiwnął twierdząco i wraz z kawałkami biednej, zbitej szklanki stanął przede mną. Zmarszczył brwi, zagryzając dolną wargę. To mi się już źle kojarzy.
- Usiłujesz być pociągający? Bo nie wychodzi ci to zbytnio – na mordę wpełzł mi dziwny uśmiech. Ja to czułem po jego minie. Renesmee też, bo zostawiła moją łapę w spokoju, kładąc dłonie na bokach  – Także ten, do zobaczenia na kolacji. Pojawię się na lodowisku, RenRen. Nie zapomnij o mnieee – wyszczerzyłem się bardziej, pełznąc w stronę drzwi. Bez zbędnych pożegnań wyszedłem z mieszkania. Potem miałem problem. Nie wiedziałem, jak dojść do swojego domu. Wywiozła mnie na jakieś zadupie i się przez nią zgubię. Chociaż nie, nie, poznaję tą budkę kebsową. Kolejny wzdech. Brawo Zacha, czeka cię długi spacer. Może mnie nie porwą po drodze. Przynajmniej mam taką nadzieję.

- Popraw ten kołnierz, bo nie wyglądasz – syknęła, a ja bezskutecznie odganiałem jej palce od swojej szyi – No daj spokój, nie pogrążaj się. Chociaż dobrze że nie ubrałeś jakiś starych dresów.
- No cholera jasna, zostaw to koBIETO BO SOBIE PÓJDĘ – złapała mnie za koszulę i zniżyła na swój poziom. Zmrużyła oczy, zaciskając usta. Jezu boję się jej.
- Zach, ogarnij się chociaż teraz. I słuchaj mnie uważnie. Bez żadnych spin okej, Leo traktuje takie rzeczy na poważnie, więc żadnych krewetek nie będzie – jak tooo, awhh – Ale jednak cieszę się, że chciałeś tutaj być. I jak widzę wysiliłeś się nawet na prezent... Nie musiałeś, wiesz?
- Szkocka wódka, bo w końcu czemu nie miałbym zrobić sobie go sam? – no kURDE, NIE LIŚCIUJ MNIE. I nie groź mi tą pięścią, zaatakuję cię kijem kiedyś.
- Nic z tego nie wyjdzie. W takim razie masz to – pokazała mi białą tabletkę. Co.
- Antykoncepcja czy kokaina? Ja wcale się na to nie pisałEM fak nie bij mnie
- To na uspokojenie. Żebyś nie lał się z Leoandrem na środku stołu. Zbyt wiele się przez was zmarnuje. Teraz połykaj mi to i idziemy – bo w końcu stanie przed wejściem podczas śniegu jest całkowicie okej. Niepewnie jednak brałem to badziewie. Smakowało smutkiem i żalem. Sekundę później nie miałem siły przeklinać, a co dopiero wbić bratu Renee miotłę tam gdzie nie trzeba.

< RenRen? Suche to jakieś >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz