Kiedy się od niej odczepiłem, stęknęła zawiedziona. Ano mówiłem, od tego można się uzależnić. Posłała mi spojrzenie pełne pogardy. No co ja jej poradzę, geez. Jakoś udało mi się zwlec z łóżka, a Rene wzięła mnie pod rękę. Dlaczego wszystko mnie maca.
- Przecież się nie zabiję. Chociaż progi są dość niebezpieczne – czemu inni robią ze mnie taką ciotę i myślą że umrę wchodząc na schody. PrzepraSZAM ŻE ŻYCIE MNIE NIE CIERPI I POSTANAWIA PODZIELIĆ SIĘ ZE MNĄ BÓLEM OKEJ
- Wiem, ale wolę mieć pewność, że żadna policja mi się tu nie zjawi – sapnęła, idąc do swojego brata. Wciągnąłem głośno powietrze, przygotowując się na atak frontalny. Albo latającą doniczkę. Moja wspaniałomyślna osoba nie może ucierpieć w taki sposób. Uszkodzona przez durną miskę na kwiatki. Taki będę mieć napis na grobie. A obok one. Idealne po prostu.
A ten białowłosy pacan próbował sprzątnąć szkło. Niech teraz ginie, Boże. Należy mu się. O jednego albinosowatego idiotę na świecie mniej. Wtedy Zach będzie szczęśliwy. Amen.
- Zacharie będzie już wychodzić. A z tobą sobie pogadam – tak, tak rzuć w niego widelcem. Zawsze chciałem zobaczyć taką śmierć. To byłoby nawet okej. I wtedy poczułem na sobie jego chłodne spojrzenie, aż mnie ciary przeszły. Coraz częściej mnie odwiedzają, nie podoba mi się to. Kiwnął twierdząco i wraz z kawałkami biednej, zbitej szklanki stanął przede mną. Zmarszczył brwi, zagryzając dolną wargę. To mi się już źle kojarzy.
- Usiłujesz być pociągający? Bo nie wychodzi ci to zbytnio – na mordę wpełzł mi dziwny uśmiech. Ja to czułem po jego minie. Renesmee też, bo zostawiła moją łapę w spokoju, kładąc dłonie na bokach – Także ten, do zobaczenia na kolacji. Pojawię się na lodowisku, RenRen. Nie zapomnij o mnieee – wyszczerzyłem się bardziej, pełznąc w stronę drzwi. Bez zbędnych pożegnań wyszedłem z mieszkania. Potem miałem problem. Nie wiedziałem, jak dojść do swojego domu. Wywiozła mnie na jakieś zadupie i się przez nią zgubię. Chociaż nie, nie, poznaję tą budkę kebsową. Kolejny wzdech. Brawo Zacha, czeka cię długi spacer. Może mnie nie porwą po drodze. Przynajmniej mam taką nadzieję.
- Popraw ten kołnierz, bo nie wyglądasz – syknęła, a ja bezskutecznie odganiałem jej palce od swojej szyi – No daj spokój, nie pogrążaj się. Chociaż dobrze że nie ubrałeś jakiś starych dresów.
- No cholera jasna, zostaw to koBIETO BO SOBIE PÓJDĘ – złapała mnie za koszulę i zniżyła na swój poziom. Zmrużyła oczy, zaciskając usta. Jezu boję się jej.
- Zach, ogarnij się chociaż teraz. I słuchaj mnie uważnie. Bez żadnych spin okej, Leo traktuje takie rzeczy na poważnie, więc żadnych krewetek nie będzie – jak tooo, awhh – Ale jednak cieszę się, że chciałeś tutaj być. I jak widzę wysiliłeś się nawet na prezent... Nie musiałeś, wiesz?
- Szkocka wódka, bo w końcu czemu nie miałbym zrobić sobie go sam? – no kURDE, NIE LIŚCIUJ MNIE. I nie groź mi tą pięścią, zaatakuję cię kijem kiedyś.
- Nic z tego nie wyjdzie. W takim razie masz to – pokazała mi białą tabletkę. Co.
- Antykoncepcja czy kokaina? Ja wcale się na to nie pisałEM fak nie bij mnie
- To na uspokojenie. Żebyś nie lał się z Leoandrem na środku stołu. Zbyt wiele się przez was zmarnuje. Teraz połykaj mi to i idziemy – bo w końcu stanie przed wejściem podczas śniegu jest całkowicie okej. Niepewnie jednak brałem to badziewie. Smakowało smutkiem i żalem. Sekundę później nie miałem siły przeklinać, a co dopiero wbić bratu Renee miotłę tam gdzie nie trzeba.
< RenRen? Suche to jakieś >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz