Uśmiechnąłem się. Chłopak wyjął z lodówki pierogi i włożył je do mikrofali. Opierał się o blat. Podszedłem do niego tuląc go od tyłu.
- A jak bym ci powiedział, że lubię i koty i psy? - zapytałem kładąc brodę na jego głowie. Położył dłonie na moich i chwilę milczał.
- Musiał bym się zastanowić - powiedział w końcu. Zniżyłem głowę do jego ucha.
- Może to cię przekona - po tych słowach odwróciłem go do siebie przodem i pocałowałem namiętnie, trzymając jedną ręką jego podbródek. Nie opierał się, nawet lepiej. Otworzył usta szerzej, dzięki czemu mogłem wsadzić język głębiej. Pocałunek trwał dopóki nie usłyszeliśmy charakterystycznego "piknięcia" w mikrofalówce, który miał nam dać znać, że grzanie pierogów się zakończyło. Odsunął się ode mnie, po czym perfidnie zlizał moją ślinę ze swoich ust. Uśmiechnąłem się wpatrzony w jego piękne oczy.
- Pewnie przekona - zaśmiał się. Puściłem go. Odwrócił się i wyjął pierogi z urządzenia. Postawił ciepłe jedzenie na stole. Usiadł na krześle, a ja wyjąłem z przypadkowej szuflady widelce. Usiadłem obok chłopaka. - Mam nadzieję, że spodobają ci się nasze święta - powiedział biorąc do ust kawałek pieroga. Uśmiechnąłem się i go objąłem. Zabawnie mówił z zakatarzonym nosem.
- Na pewno - zapewniłem go biorąc do ust jedzenie.
Po jakimś czasie talerz był pusty, wiec go odstawiliśmy do zlewu.
- Naprawdę nigdy nie spędzałeś świąt? - zapytał chłopak. Podszedłem do niego dając mu w szklance jakiś ciepły sok. Usiadłem obok i znowu go objąłem. Był nieco zimny, oby tyko wyzdrowiał. Chociaż jak znam życie, to ja będę leżał chory w łózko, a on latał sobie po podwórku lepiąc jakiegoś bałwana.
- Nie - pokręciłem głową. - Znaczy kiedyś w sierocińcu, ale co to były za święta - patrzyłem na jego uroczą twarz. Pił swój sok, miał czerwony nos i lekko szkliste oczy. Tak czy siak był słodki. - Dawali chyba po jednym długopisie i takie Mac! I się ciesz! - powiedziałem nieco grubszym i niższym tonem. - W sumie to wiesz dlaczego odróżniałem te dni? Zawsze było pełno jedzenia - westchnąłem przypominając sobie ten cały napchany stół żarciem. Zazwyczaj zawsze taki bł, ale porcje były takie malutkie, jakby ich nie było. Gdyby nie to, że zbieraliśmy się w grupy i nie kradliśmy z kuchni, pewnie byśmy się tak zagłodzili na śmierć. To była chyba jedyna rzecz, przy której wszyscy się ze sobą zgrywali. Do walki dochodziło wtedy, gdy było trzeba się już tym jedzeniem podzielić. Dlatego ja zawsze brałem wszystko do kieszeni i nigdy nie wyjmowałem.
- Postaram się, aby te święta były wyjątkowe - wypił i odstawił szklankę na stół, po czym lekko podniósł głowę do góry i ucałował w usta. Jeju... ja ja go w tej chwili pragnąłem... Ale nie, muszę się opanować. Przestrzeń osobista między nami już raczej nie istnieje. To raczej troska o jego zdrowie.
- Wierzę w to - oddałem pocałunek, po czym wziąłem go na ręce i zaniosłem do pokoju. - Pójdę obejrzeć okolicę.
- A jak bym ci powiedział, że lubię i koty i psy? - zapytałem kładąc brodę na jego głowie. Położył dłonie na moich i chwilę milczał.
- Musiał bym się zastanowić - powiedział w końcu. Zniżyłem głowę do jego ucha.
- Może to cię przekona - po tych słowach odwróciłem go do siebie przodem i pocałowałem namiętnie, trzymając jedną ręką jego podbródek. Nie opierał się, nawet lepiej. Otworzył usta szerzej, dzięki czemu mogłem wsadzić język głębiej. Pocałunek trwał dopóki nie usłyszeliśmy charakterystycznego "piknięcia" w mikrofalówce, który miał nam dać znać, że grzanie pierogów się zakończyło. Odsunął się ode mnie, po czym perfidnie zlizał moją ślinę ze swoich ust. Uśmiechnąłem się wpatrzony w jego piękne oczy.
- Pewnie przekona - zaśmiał się. Puściłem go. Odwrócił się i wyjął pierogi z urządzenia. Postawił ciepłe jedzenie na stole. Usiadł na krześle, a ja wyjąłem z przypadkowej szuflady widelce. Usiadłem obok chłopaka. - Mam nadzieję, że spodobają ci się nasze święta - powiedział biorąc do ust kawałek pieroga. Uśmiechnąłem się i go objąłem. Zabawnie mówił z zakatarzonym nosem.
- Na pewno - zapewniłem go biorąc do ust jedzenie.
Po jakimś czasie talerz był pusty, wiec go odstawiliśmy do zlewu.
- Naprawdę nigdy nie spędzałeś świąt? - zapytał chłopak. Podszedłem do niego dając mu w szklance jakiś ciepły sok. Usiadłem obok i znowu go objąłem. Był nieco zimny, oby tyko wyzdrowiał. Chociaż jak znam życie, to ja będę leżał chory w łózko, a on latał sobie po podwórku lepiąc jakiegoś bałwana.
- Nie - pokręciłem głową. - Znaczy kiedyś w sierocińcu, ale co to były za święta - patrzyłem na jego uroczą twarz. Pił swój sok, miał czerwony nos i lekko szkliste oczy. Tak czy siak był słodki. - Dawali chyba po jednym długopisie i takie Mac! I się ciesz! - powiedziałem nieco grubszym i niższym tonem. - W sumie to wiesz dlaczego odróżniałem te dni? Zawsze było pełno jedzenia - westchnąłem przypominając sobie ten cały napchany stół żarciem. Zazwyczaj zawsze taki bł, ale porcje były takie malutkie, jakby ich nie było. Gdyby nie to, że zbieraliśmy się w grupy i nie kradliśmy z kuchni, pewnie byśmy się tak zagłodzili na śmierć. To była chyba jedyna rzecz, przy której wszyscy się ze sobą zgrywali. Do walki dochodziło wtedy, gdy było trzeba się już tym jedzeniem podzielić. Dlatego ja zawsze brałem wszystko do kieszeni i nigdy nie wyjmowałem.
- Postaram się, aby te święta były wyjątkowe - wypił i odstawił szklankę na stół, po czym lekko podniósł głowę do góry i ucałował w usta. Jeju... ja ja go w tej chwili pragnąłem... Ale nie, muszę się opanować. Przestrzeń osobista między nami już raczej nie istnieje. To raczej troska o jego zdrowie.
- Wierzę w to - oddałem pocałunek, po czym wziąłem go na ręce i zaniosłem do pokoju. - Pójdę obejrzeć okolicę.
<Yao?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz