Wziąłem czworonoga na ręce. Twarz mi się zrobiła jakaś taka dziwna. Anoo, pamiętam, to się uśmiech nazywa. Przez tych wszystkich ludzi którzy mnie otaczali jakoś tak zniknął na długi czas.
- Nie wiedziałam, że masz uczucia – zachichotała bezczelnie, no bo jak śmiała to powiedzieć, Renesmee – Tylko nie zabierz mi Rena, dobrze? Jak Leon mi zniknie, nie będę miała... – zacięła się, obserwując korytarz. Jej uwagę przykuła wysoka, białowłosa postać.
No tak, dzień dobry panie Leonardzie.
- Ponownie się spotykamy, co? – tym razem mój wyszczerz nie był szczery. To był uśmiech wpadnij do dziury kiedy będziesz oglądał jak zabieram ci lodówkę. Inaczej szyderczy, chyba.
Odstawiłem szpica na płytki, a ten podbiegł do dziewczyny i zaczął gwałcić jej nogę. Znaczy, tak koło niej biegał, nic zboczonego. Boże, Zacharie, skończ myśleć, bo to nie wyjdzie ci na dobre, idioto. Powinienem z tym skończyć. Tymczasem Renee wzięła go z powrotem w dłonie, tuląc do swojej klaty. Czy tam. Piersi. Nie patrzę tam. Zignoruj to. Serio zasłaniasz się ręką, rudy cwelu.
- Staruszki cię nie zganiły za te wszystkie przekleństwa na mój temat? To bardzo, bardzo niemiłe, mój drogi przyjacielu. Ja wierzę z całego serca w to, że się za niego uważasz. Bo inaczej złamiesz biedne serduszko naszej małej Renusi, wiesz? – pokazałem ze smutną miną na blondynkę, spoglądającą na nas zza łba psa. Czerwonooki posyłał jej błagalne spojrzenie, lecz ta mrużyła na niego oczy. To chyba miało znaczyć nie.
Moja twarz jest w niebezpieczeństwie.
- Ta, cześć. Gdzie mam go zawieźć, co? – mruknął, wzdychając głośno. On raczej nie lubi mojej obecności. Zobaczymy, jak to się dalej potoczy, i czy ponownie powiem cześć pani pielęgniarce, i to nie z powodu omdlenia. Ciekawe czy nadal się mną interesuje.
- Jeśli lekarze wypiszą go teraz, będziesz musiał go podwieźć do domu. Czy chcesz gdzie indziej, Zacharie? – w odpowiedzi wzruszyłem ramionami. Widziałem to załamanie u Leona, ja po prostu wiedziałem, że zaraz przywali mi w mordę.
< RenRen? 👌 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz