- Jest dobrze, widzisz? Wiem, że się boisz, ale nie ma potrzeby. Widzisz, jestem tutaj z tobą. Nic nam nie będzie - powtarzałem uspokajająco i ułożyłem się na jego klatce piersiowej. - Miałem cię od tego odciągnąć prawda? Tyle, że w takim stanie jest to niemożliwe, bo nie mam pojęcia jak będziesz reagował - mruknąłem i podrapałem się po karku. Westchnąłem cicho i pociągnąłem za koszulkę Cole'a, by zasygnalizować mu, że ma się podnieść. Po kilku sekundach zrobił to z widocznym wahaniem na twarzy. Uśmiechnąłem się pocieszająco i poruszyłem biodrami zadowolony. - Wyobraź sobie, że wcale nie jesteśmy na statku. Nie wiem. Obchodzimy twoje siedemdziesiąte urodziny w wielkim domu, ciepłej atmosferze. Gromadka dzieci biega wokół nas ciągle krzycząc "Dziadku!". Wszyscy po kolei pchają ci się na kolana, ale niestety muszą czekać na swoją kolej. Nie jest to cudowny obraz? Wyobrażać sobie samych siebie za pięćdziesiąt lat, szczęśliwych z dużą rodziną - powiedziałem rozmarzony. Wracając myślami do wyobrażonego momentu, oparłem podbródek na jego ramieniu. Cole westchnął cicho i objął mnie ramionami w pasie, znacznie się rozluźniając. - To się stanie, zrobię wszystko, żeby tak się stało. Uwierz w to, że nic się nie stanie. Dopłyniemy tam spokojnie, pójdziemy do dziadka, pomożemy mu z pierogami i innymi świątecznymi potrawami i cudownie spędzimy święta w ciepłym gronie - szepnąłem i schowałem uśmiechniętą twarz w zgłębieniu jego szyi.
<Cole?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz