Rozejrzałem się uważnie w poszukiwaniu gospodarza. Szturchnąłem delikatnie moją towarzyszkę, gdy wypatrzyłem go w kącie sali. Dyskretnym gestem głowy wskazałem osobnika. Nim jednak zdążyliśmy cokolwiek zrobić, mężczyzna odwrócił się, po czym zaczął iść w naszą stronę. Fakt faktem, że staliśmy na środku sali wśród tańczących par, toteż wyróżnialiśmy się z tłumu. Momentalnie zareagowałem, aby nie dać się zdemaskować. Zgiąłem się w pół, unosząc ostrożnie dłoń Celaeny. Złożyłem na niej delikatny pocałunek.
- Czy uczyniłaby mi panienka ten zaszczyt i zechciała ze mną zatańczyć? - spytałem, prostując się.
Bal miał charakter typowo staroświecki, więc wysoka kultura oraz oficjalny ton były tu jak najlepszym wyborem. Z początku lekko zdezorientowana dziewczyna zrozumiała po chwili moją nagłą propozycję, przystępując na nią. Popłynęliśmy w wolnym tańcu, co dało nam możliwość swobodnej rozmowy. Nikt nie mógł usłyszeć wypowiadanych przez nas słów czy odróżnić wymiany "tajnymi" zdaniami od zwykłych flirtów. Kątem oka dostrzegłem, jak nasz "cel" wychodzi z budynku tylnymi drzwiami, prowadzącymi zapewne do ogródka. Przemykając się niezauważenie wśród niezliczonej gromady gości, również wybiegliśmy do, jak słusznie podejrzewałem, ogrodu. Pomyliłem się jedynie w zdrobnieniu tego słowa. To miejsce było wręcz labiryntem, stworzonym z różnorodnych żywopłotów czy krzewów ozdobnych. Nie chcąc tracić mężczyzny z pola widzenia, pognaliśmy przed siebie, uważając jednak, aby nie zwracać na siebie uwagi. Jego podejrzane zachowanie tylko utwierdzało nas w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. W pewnym momencie skręciliśmy prosto w ślepą uliczkę, co okazało się dla nas tragiczne w skutkach. Pan Ciemnowłosy stał tam z cynicznym uśmiechem, lustrując nas wzrokiem. Za nami, niewiadomo skąd, pojawiło się dwóch uzbrojonych facetów w kominiarkach, blokując nam drogę ucieczki. Zacisnąłem zęby ze złością, czując na sobie triumfalne spojrzenie wroga. Widać nie miał ochoty na pogawędki. Rzucił tylko szybkie ,,Brać ich!", na co jego pupilki wycelowały w nas lufy od pistoletów.
- Żywych... - mruknął niechętnie, przypatrując się całej scenie.
Dziewczyna błyskawicznie wyciągnęła dwa sztylety, gotowa do walki. Ja również sięgnąłem po moją broń, w tym wypadku miecz. Tylko na tyle mogłem sobie pozwolić, gdyż idealnie wtapiał się w mój strój. Wydawało się, że to zwyczajny rekwizyt dla lepszego efektu. Przez pierwsze chwile odpieraliśmy atak, lecz potem do walki włączył się małomówny przestępca. To chyba lepiej, że się nie odzywa. Zdarzało mi się przegrać, czy wpaść, jak w tym przypadku, w zasadzkę. Potrafię to znieść. Ale kiedy ktoś pyszni się każdym wygranym starciem, działa mi to już na nerwy. Zaszedł mnie od tyłu, szybkim ruchem powalając mnie na ziemię. Trzymany miecz wypadł mi z rąk, a mi pozostała ostatnia deska ratunku. Skupiwszy swoją energię, dokonałem przemiany. Wielkie, kruczoczarne skrzydła wyrosły z moich pleców. Wzbiłem się w powietrze, odlatując kilka metrów ponad labirynt. Mógłbym teraz uciec, ale coś nie pozwalało mi tego uczynić. Nie mogę zostawić tam Caleany. To stanowiłoby największą skazę na moim honorze. Zleciałem niżej, jednak nim zdążyłem pomóc w jakiś sposób dziewczynie, poczułem przeszywający ból w okolicy klatki piersiowej, a następnie była już tylko ciemność. Niedobrze... Niepotrzebnie pokazywałem im, jaka jest moja moc...
***
Ocknąłem się w ciemnym, wilgotnym pomieszczeniu. Spróbowałem wstać, lecz zaraz potem syknąłem na wskutek potwornego bólu. Parę metrów ode mnie ujrzałem postać niebieskowłosej. Z trudem doczołgałem się bliżej, potrząsając lekko jej ramieniem.
- Celi...! Żyjesz? - zapytałem szeptem.
< Celaena? Wybacz :') >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz