27.11.16

Od Elentii

   Mrok. Chłód. Ból. Metaliczny zapach. Ciągłe kapanie. Nieprzyjemny posmak w ustach.. To rejestruję po ocuceniu się. Głowa mi pulsuje, a w uszach szumi krew. Zmuszam się do parokrotnego zamrugania, co przez chwilę potęguje ból. Jednak odzyskuję wzrok. Z początku widziałam tylko różnokolorowe plamy, ale z biegiem czasu wszystko staje się coraz wyraźniejsze. Zauważam, że jestem w lesie. Dokładniej, w gęstej puszczy, powoli trawionej przez jesień. Każdy liść na ogromnych drzewach ma inny kolor. Niektóre, te słabsze, leżą na ściółce, wpół zgniłe lub połamane. Zmuszam się do siadu, acz ruch wykonuję delikatnie. Chcę uniknąć kolejnej fali bólu. Unoszę dłoń i dotykam prawej strony czoła. Z moich ust wydobywa się cichy syk, a po palcach spływa parę kropel krwi. Rana z pewnością nie była poważna, ale głęboka. 
- Jak ja się tu dostałam.. – mruczę sama do siebie, leniwie się rozglądając. Las pogrążony jest w ciszy. Nie czuję wiatru, ani nie słyszę żadnych zwierząt. Jedynym dźwiękiem, który dobiega do moich uszu jest to cholerne kapanie. Odwracam się, jednak za szybko. Przymykam oczy, by opanować zawroty głowy. Wzdycham krótko, czując, że ból również odpuszcza. Powoli podnoszę powieki. Widzę dość dużą dziurę w ziemi, wykładaną nieobrobionym kamieniem. Wpływa tam mały strumyk, który biegnie przez las. Sięgam po okazały patyk, leżący nieopodal mojej dłoni i z jego pomocą wstaję. Skręcona kostka nie ułatwia mi tego zadania. Biorę łyk wody z bukłaka i ruszam na zachód.
    Spoglądam w niebo. Słońce zdążyło schować się za drzewami, a na firmamencie pojawiają się pierwsze gwiazdy. Z drugiej strony powoli wschodzi Księżyc. Oznacza to, że od mojego obudzenia się minęły ponad cztery godziny. Chcę zrobić sobie przerwę; odpocząć. Kostka powoli odmawia mi posłuszeństwa. Widzę jednak łunę miasta i z każdym krokiem jestem coraz bliżej niego. Jeszcze tylko parę kilometrów i dotrę na jego obrzeża. Postanawiam się nie zatrzymywać. Gdybym teraz zaprzestała wędrówki, nie mogłabym się zmusić do ponownego jej rozpoczęcia. Pozwalam sobie jednak na mocniejsze zawiązanie sznurówki w bucie. Prowizoryczny bandaż powoli zaczyna się z niego wysuwać. Wydaję z siebie cichy jęk, gdy kostka kolejny raz o sobie przypomina. W myślach odmawiam krótką modlitwę do mojego Opiekunka. Ból powoli ustępuje; zarówno ten w nodze, jak i ten w głowie. Przyspieszam trochę, by bardziej skorzystać z łaski Annandil'a. Ku mojemu zaskoczeniu, wpadam na jakiegoś osobnika. 

[ Ktoś? D: ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz