22.4.17

Od Vivienne cd. Kamille

Rozglądając się po mieszkaniu dotarło do mnie pytanie dziewczyny, czy bym coś zjadła. Przez jakiś czas nie odpowiadałam, wpatrzyłam się w to, co znajdowało się za oknem. Chodziło mi bowiem o szkołę i plac zabaw obok.
- Dopiero co jadłam – dałam znać i nie spuszczałam ze wzroku tego widoku. Dzieci bawiły się razem, a jakiś nauczyciel ich pilnował, ci starsi tylko ze sobą rozmawiali i siedzieli pod dachem, bo padał deszcz. Dla dzieciaków to oczywiście nie był żaden problem. W pewnym momencie dziwnie się poczułam. Patrząc na te radosne twarzyczki uświadomiłam sobie, że chociaż ja chodziłam przez pewien okres do szkoły, nigdy nie byłam szczęśliwa. Wręcz przeciwnie, same bójki, ledwo co zdawałam, podpadałam każdemu nauczycielowi, byłam wredna i często dokuczałam innym. Do ostatnie to dotyczyło się tylko tych, których nie lubiłam. 

Tak samo nie lubię wspominać.
Po jakimś czasie do pokoju wróciłam dziewczyna, ale bez swoich kotów. 
- Czyli to one są twoim obowiązkiem? - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. Od razu można wyczuć tą więź między nimi. Ja jedynie z czym czuje więź, to ze śmiercią. Snow się nie liczy, on jest, bo jest. 
- Jednym z wielu - odparła stając na środku pokoju. Dalej patrzyłam przez okno. - Na co patrzysz? - zapytała. Nie zwróciłam na nią uwagi przez parę sekund, aż w końcu zapytałam:
- Chodziłaś do szkoły, prawda? - odsunęłam się od parapetu i zasłoniłam żaluzję. 
- No tak, każdy raczej chodził - stwierdziła nieco zakłopotana patrząc na żaluzje, które zasłonił okno.
- Nie lubię światła - mruknęłam cicho, aby zrozumiałą, że nie mam zamiaru się na nią rzucić i zabić. Nawet, jeśli moje czyny i słowa na to mogłyby wskazywać. - I jak było? - oparłam się o parapet tyłem starając się zapomnieć o roześmianych twarzach dzieci i przyjaciołach, którzy razem spędzają ze sobą. 
- Em... Dobrze - jedynie skinęłam głową uważnie jej się przypatrując. Widziałam, że jest zmieszana i nie wie co powiedzieć. - A dlaczego pytasz? - znowu wzruszyłam ramionami i nie odpowiedział na to.
Nagle dwa koty wbiegły do pokoju, rudy gonił białego, a gdy go złapał skoczył na niego i przygniótł do ziemi.
- Jak się nazywają? - zapytałam patrząc uważnie na koty.  
- Tobio to ten brązowy, a Lie biały - dwa zwierzaki zaczęły ze sobą walczyć, czyli się bawić. Jeden drugiego podduszał, przygryzał, a potem się gonili nawzajem. 
- Słodkie - stwierdziłam całkowicie bez emocji. - Skąd je masz? - zapytałam. Nagle jeden z nich, który chyba nazywał się Lie podszedł do mnie i zaczął ocierać się o moją nogę. Odsunęłam się trochę, nie przepadałam za kotami, zazwyczaj gdy takowe spotykałam były agresywne i chciały mnie podrapać.

<Kamille?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz