6.2.17

Od Vivienne cd. Kamille

Zarzucając kaptur na głowę zaczęłam podążać nową ulicą, chcąc jak najszybciej się znaleźć w swoich czterech ścianach, a aby to zrobić, zamieniłam się w cień - dziwną czarną powłokę, która podążała sobie chodnikiem niewiadoma dla jakiegokolwiek oka. W domu tak jak chciałam znalazłam się po paru sekundach, może po dwóch, czy trzech, daleko nie miałam. Gdy już miałam przekręcić zamek w drzwiach, okazało się, że są otwarte. Popchnęłam jedynie drzwi do przodu.
- Mówiłam ci, żebyś mi się nie włamywał - zamknęłam za sobą drzwi i nie zajmując się takim czymś jak zdejmowaniem butów, weszłam do kuchni, gdzie spotkałam siedzącego za stołem i popijającego Snow'a. Mojego "kumpla" od czarnej roboty.
- A ja to zawsze olewam - popił przez siebie zrobioną herbatę. Zrzuciłam z głowy kaptur i dopiero teraz zrzuciłam obuwie z nóg, a następnie usiadłam po drugiej stronie stołu, gdzie czekała na mnie ciepła ciecz. - Słodzisz dwie? - skinęłam głową i zasmakowałam dzikiej róży w postaci słodkiej herbaty. Dobre.
- Więc kto ty razem? - nie chciało mi się prowadzić długiej rozmowy, dlatego od razu przeszłam do sedna. Kto, gdzie, kiedy, jak, za co i najważniejsze, za ile. Za darmo nic nie zrobię, nie opłaca mi się. Może czerpie z tego trochę radości, ale jednak muszę z czegoś żyć.
Charlene McGee, czyli Charli. Nie wysoka dziewczyna, która mierzyła jakiś metr sześćdziesiąt. Mogłam ją poznać po złotych oczach i blond włosach z fioletowymi pasemkami. Ubrana zazwyczaj na czarno, niczym gotka. Miałam się jej pozbyć cicho, bez żadnej afery, bez krzyku i bez wrabiania kogokolwiek. Snow zaproponował mi po prostu uduszenie poduszką, albo wymęczenie jej w koszmarze na tyle, aby jej serce stanęło. Za co? Morderstwo zlecił jej chłopak, zabawne. Ze słów mojego znajomego, który popijał herbatę do mojego domu, do którego znowu się włamał, dowiedziałam się, że ma jej dosyć, chce jej się szybko pozbyć i takie tak pierdoły. Mało mnie to obchodziło, raczej bawiło. Miałam to zrobić jak najszybciej, za dokładnie dwa tysiące. Standard, tysiak po głowie. Snow zajmuje się jakimiś papierkami, rozmową, ja wykonuje zlecenie i pieniądze są rozdzielane równo.
Po paru minutach przypomniałam ją sobie. Pracowała w tej kawiarni, w której dzisiaj spędziłam chyba cały dzień. Uznałam, że im szybciej to zrobię, tym lepiej. Noc jeszcze młoda, zdążę bez żadnego krzyku. Chłopak podął mi namiary na jej dom, mówiąc potem, że weźmie u mnie prysznic, ponieważ nie chce mu się wracać. Aż dziwne, że jego dziewczyna jeszcze go nie zostawiła, ale to nie ważne. Ponownie ubrałam buty, zarzuciłam kaptur na głowę i zamieniwszy się w cień, wyszłam z domu.
Według wskazówek Snow'a mieszkała ona na końcu piątej dzielnicy, w bloku, piętro czwarte, numer osiemdziesiąty, mała kawalerka dla jednej osoby, która zaraz stanie się pusta. Z łatwością przedostałam się do jej domu, brała prysznic. Rozejrzałam się po jej domu, jednak zdązyłam tylko przegryźć kawałek ciasta z lodówki, gdy wyszła.
Zasnęłam dopiero po godzinie, przez ten czas oglądałam z nią film, chociaż tego nie wiedziała. Tak samo nawet się nie domyślała, że zaraz zostanie zabita i to we śnie.
Klęczała w kałuży w krwi, gdy ja przeistoczyłam się w czarną istotę podobną do dziwnego zwierzęcia o wielkim kołowym łbie. Patrzyła w moje czerwone oczy, a we mnie płonął ogień jej koszmaru. Przed chwilą widziała na własne oczy śmierć wszystkich bliskich ludzi, nie potrafiła rozróżnić rzeczywistości od snu, co mi ułatwiło sprawę. W swojej sennej postaci wysysałam z niej energię, czując się coraz bardziej silniejsza. Napawało mnie to radością i małą ulgą. Mogłam się najeść, pożreć czyjeś sny, zanim całkowicie skończy. Potem to była kwestia czasu, kiedy jej serce stanie w rzeczywistości, a we śnie zostanie rozerwane.

<Kamille?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz