- Nie, to staw mnie zaatakował – kolejny kich – Cholera nieee, więc tak umrę – jęknąłem, obejmując się. BĘDĘ TERAZ ZDYCHAŁ BO NOS ODMÓWI POSŁUSZEŃSTWA, CHOLERA
- Proszę nie mów że jesteś chory, proszę. Za każdym razem zachowywałeś się jakbyś co najmniej raka dostał, nie mogłeś się do końca materializować – tak, to już koniec. Tydzień umierania się zaczyna i to jeszcze na początek nowego roku. Jak mam być później całe walone dwanaście miesięcy upośledzony w każdy możliwy sposób to podziękuję, mogę spokojnie iść skakać z pociągu pod most. To najlepsza opcja, na pewno. Kiwnąłem dramatycznie głową na potwierdzenie, a Zen zaciągnął się powietrzem. Podczas gdy ja wymyślałem możliwe śmierci, on sobie po prostu stał podtrzymując podbródek, żeby czasami mu nie upadł na podłogę.
- Mam pomysł. Babcia zawsze umiała wyleczyć z kataru swoimi ziółkami i ryżem – nie, nie, teraz ty nie zaczynaj – A za tydzień jest Sylwester, który zresztą wygląda super – chwila złowrogiej ciszy – Zacharie, wybieramy się do Korei Południowej. Idź do domu, kuruj się trochę i pakuj. Babunia się ucieszy na twój widok. NEZ CWELU TY TEŻ JEDZIESZ – na sto procent pokazał fakera, czułem to. Ale teraz białowłosy otrzymał -przypadkowa liczba do fajności.
- Asfgahfgh, nie mam zamiaru najmniejszego tam lecieć. Za daleko, iii i policja i w ogóle i ja nie chcę połykać tego w nooo – podpełzłem do niego powoli, składając dłonie jak do modlitwy. Bo w sumie tak było, miałem nadzieję że zaraz się rozmyśli i wyjazd się nieodbędzie. To bolesne kiedy pakują cię do latającego roweru i boisz się, że wpadniesz do walonej kałuży wielkie jak uda babki w BigMacu. Zdecydowanie wolę się w to nie mieszać.
- Żadnych sprzeciwów. Wolisz przed siedem dni kurować się Fervexem, czy iść na dwa do niej i zjeść dobre mięso, oglądając podpalających się ludzi – założył łapy na piersi. Jego argumenty są wystarczające. Westchnąłem głośno, zakładając kaptur na głowę. Skierowałem swoją zacną osobę do drzwi wyjściowych, nakładając przed tym swoje supi glany, tym razem klapki nie zabrały im roboty. Czułem też lekkiego kaca, co jest wow. Jeszcze nigdy nie byłem taki normalny po piciu. Widocznie się uodporniłem, więc jestem ekstra. Wyprostowałem się, spotykając ze zdziwionym wzrokiem Zena. Poklepałem go po łbie, znowu smarając. Bleh, nie cierpię tego.
- Spotkamy się jakoś, napiszesz do mnie ze swojego srajfona, ugh. Jak babka nic nie poradzi, osobiście cię zgwałcę – nie wiem na którą część zdania tak się podekscytował. Cieszył się jak małe dziecko, którym jest i tak umysłowo. Uśmiechnąłem się niezauważalnie, wychodząc z mieszkania. No, Zacha będzie większym światowcem. Więcej szarych mas dowie się o jego zajebistości. Dwa dni później, dokładniej po Wigilii, stałem w hali. Na lotnisku. Było tu pierdyriald człowieków. Ja to nie wiedziałem że nasza wyspa ma jakiekolwiek samoloty wtf. I już chciałem dzwonić do tego idioty, kiedy coś zaszło mnie od tyłu. Uczepiło się moich barów, nie chcąc mnie puścić. A więc on znalazł mnie, spoko.
- Cześć Zacha~! Widzę żeś dalej chory – wymruczał, odsuwając się trochę – Nie dmuchaj na mnie bo jeszcze rudy się zrobię od tych zarazków, tfu – zza niego wyłonił się niebieskooki. Rzucił krótkie yo i wrócił do naparzania w komórce. Ja natomiast wyciągnąłem z kieszeni taką pyci plastikową torebkę, patrząc się na Zenona.
- Święta były, więc łapaj prezenta, bo ja wiedziałem że zgubisz obrączkę, kiju walony – podałem mu paczkę. Był bardzo... Zaskoczony, tak. Niecodziennie Zacha wydaje hajs nie na siebie. Chociaż ten wydany na bilety i Ajfon dla dupka można zaliczyć za jakieś 5487 osób. Tak. Niepewnie ją otworzył. Bo przecież to lotnisko, tutaj nawet pies może okazać się bombą. A potem zamarł, zmarł, cokolwiek.
- Pierścionek z Kinder Niespodzianki – szepnął, zaczesując włosy do tyłu. Zaśmiał się krótko, obserwując go uważnie.
- Ja biorę ten meridż na poważnie. A teraz chodź, chcę siedzieć obok kierowcy – burknąłem, speszony chowając się w odmętach kurtki – Poza tym, jest od jubilera, najtańszy jaki mógł być. To złoto, ciołku – jeszcze bardziej zatopiłem się w kołnierzu.
< Zenenene? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz