- Zastanowię się jeszcze. – odpowiadam i opieram łokieć na kolanie, w dłoni trzymając moją prowizoryczną broń. Czuję na sobie badawcze spojrzenie ciemnowłosego, aczkolwiek je ignoruję. Powoli nadciąga kolejna noc. Słońce zachodzi nad zrujnowanym miastem, a cienie stają się dłuższe. Niebo przybiera kolor ognistego pomarańczu, później przechodzi w głęboką czerwień. Na zachodzie jest już granatowe; widać pierwsze gwiazdy. Miejsce, w którym jesteśmy ma w sobie trochę piękna, pomimo całej surowości. Z zawalonych budynków wychodzą pierwsze kreatury, śpiewając pieśni swojego ludu.
- Chcę się stąd wydostać.. – słyszę szept Archalda, który chwilę później układa głowę na moim udzie.
- Nie ty jeden.. – mruczę pod nosem i czochram jego czuprynę. – Jakiego ty używasz szamponu?
Mężczyzna cicho parska śmiechem, choć widzę, że próbuje to powstrzymać.
- Jesteśmy w ciemnej dupie, nie wiemy jak się wydostać, wszędzie panoszą się jakieś pomioty nie z tego świata, a ciebie interesuje mój szampon..
Na moje usta również wpełza lekki uśmiech. Nie jestem pewna, czy z bezradności, czy z beznadziejności naszej sytuacji..
Z dachu mam dobry widok na wszystko, co się dzieje na dole. Nie wzgardziłabym teraz Coltem M szesnastką.. Ewentualnie M czwóreczką.. Wzdycham tęsknie i zerkam przelotnie na księżyc. Niby taki sam, a jednak inny..
[ Arch? Nie wiem, pisz dalej ;-; ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz