Zadarłam głowę wysoko w górę, by móc spojrzeć na niebo. Jego chłodny błękit odbijał się w sklepowych witrynach i szybach samochodów. Żadna chmura nie ośmieliła się naruszyć jego niezmąconej powierzchni. Mimo tego, dzień był chłodny. Powietrze wydychane przez nos zmieniało się w parę, która po paru sekundach rozpływała się w powietrzu. Darowałam sobie dalsze filozofowanie i spojrzałam przed siebie. Na ulicy pałętali się różni ludzie. Niektórzy jawnie używali Daru, który jednak nie był tak potężny, jak można by było oczekiwać. Inni zaś patrzyli na to z niedowierzaniem. Naciągnęłam chustkę wyżej, by ta skryła mój uśmiech. Uwielbiałam ten podział społeczeństwa. Ludzie, którzy w jakikolwiek sposób dotarli, lub choćby zobaczyli Istari byli obdarzeni niezwykłymi mocami, a większość z nich tego nawet nie zauważała. Pokręciłam głową z kpiną i skierowałam się w prawą uliczkę, szukając w kieszeni jednego z kluczy. Mieszkałam bowiem w małym domku na obrzeżach miasta. Z okien na strychu miałam doskonały widok na odległy ocean. Choć, patrząc stamtąd, można by uznać, że to po prostu ciemnoniebieska kreska na linii horyzontu. Z cichym westchnieniem wyciągnęłam kluczyk, trzymając go kurczowo w zaciśniętej dłoni. Po chwili ukazał się moim oczom przytulny dom z cegły w odcieniach czerwieni. Przy ścianach rosły małe jałowce, a dosłownie po nich - piął się bluszcz ozdobny. Na moje usta po raz kolejny przybłąkał się uśmiech. Pchnęłam lekko żelazną furtkę, na co ta odpowiedziała mi skrzypnięciem, i ruszyłam brukowaną ścieżką przez mały ogródek. Włożyłam klucz do drzwi i przekręciłam dwa razy. Usłyszałam ciche klik i otworzyłam je. Po zdjęciu płaszcza i butów od razu ruszyłam pod prysznic.
I w ten sposób odegraliśmy przed dwoma gorylami małą kłótnię, w której to ja się zawsze spóźniam, a mój towarzysz chleje po kątach. Dzięki temu dostaliśmy się bez przeszkód na dużą salę, wypełnioną już ludźmi.
[ DARUJMY SOBIE TEN MOMENT.. ]
Wróciłam do suszenia nadal mokrych włosów. Chciałam je czym prędzej spiąć, by później nie robiły problemu. Moje spojrzenie po raz kolejny powędrowało do kartki leżącej na stole.
- Bal maskowy.. – burknęłam. – Żeś se chłopie wymyślił.. – dodałam z cichym westchnieniem. Tym razem zerknęłam na zegar. Miałam jeszcze dziewięć godzin, żeby się ogarnąć. I tyle samo czasu, żeby zadecydować, w co mam się ubrać. Postawić na wygodę, ale tym samym cały czas się kryć, czy może na suknię, krępującą ruchy, lecz wtapiającą się w tłum? Po paru minutach namysłu wybrałam tę drugą opcję. Upięłam włosy w luźny kok, zostawiając w spokoju parę niesfornych pasm. Narzuciłam na siebie szarą bluzę i przebrałam spodenki na czarne jeansy. Wzięłam kartę kredytową, na której miałam oszczędności i wyszłam z domu, kierując się do salonu z sukniami.
Kobieta wcisnęła mnie w suknię o kroju księżniczki, z gorsetem zwieńczonym koronką oraz spódnicą, na której były miliony maleńkich cekinów. Jej kolor był całkiem zwykły - ot, popularny grafit. Jednak dzięki ów koronce oraz cekinom wyglądała jak z baśni. Dodatkowo podała mi maskę, na której były misterne wzory, podobne do tych, które znajdowały się na gorsecie. Na jej lewej stronie widniało czarne pióro, które lekko kontrastowało z kolorem sukni. Co w tym wszystkim było najlepsze? A to, że za nic nie musiałam płacić. Kobieta palnęła do mnie jakimś szyfrem, który o dziwo zrozumiałam. Okazało się, że na rzecz misji, ubranie zostało mi podarowane. A w gorsecie była specjalna kieszeń na broń. Skorzystałam z niej, wkładając do środka dwa daedryczne sztylety, podobno zaklęte. Pani, nazywająca się Asteria, kazała mi czekać aż do dziewiętnastej. Powiedziała mi, że wtedy przyślą tu powóz. Stwierdziła również, że jeśli ktoś by mnie śledził, to nie dotarłby do domu, tylko do sklepu. Zgodziłam się na to, bo innego wyjścia nie miałam. W tym czasie zdążyła się mnie spytać ze cztery razy, czy aby na pewno umiem tańczyć walca.
W końcu wybiła dziewiętnasta. Pod sklep podjechała.. kareta? Widząc mój powóz, o mały włos nie udusiłam się ze śmiechu. Mimo wszystko, wsiadłam do środka, na pikowaną ławeczkę. W środku czekał już mój towarzysz, wystrojony tak, jak ja. Miał nawet podobną maskę.
- Nie. Śmiej. Się. – syknęłam, widząc jego minę. Ten tylko uniósł ręce i zasłonił sobie twarz dłonią.
Dotarliśmy do posiadłości celu. Mieliśmy tylko jeden problem.. A raczej jego brak.
- Co z biletem? – zapytał.
- Nie wiem. Weź jakąś scenkę odegraj.. – mruknęłam, wzruszając ramionami.
- Ale czemu ja? – bąknął. Spojrzałam na niego i uniosłam lekko brwi.
- Boś facet. I koniec tematu.
- Ok.
- A ten utwór dedykuję pannie Natalii. – odezwał się głos w mikrofonie. Szturchnęłam łokciem bok Nathaniela.
- To chyba dla ciebie. – szepnęłam z poważnym wyrazem twarzy.
- Aleś ty zabawna.. – mruknął, rozglądając się. Wtem ciszę zakłóciła gra orkiestry.
- Musimy wykorzystać to, że jest głośno. – powiedziałam do towarzysza, ciągnąc go gdzieś w środek sali. Stamtąd obydwoje mielibyśmy doskonały widok na towarzystwo.
[ Nathanielu? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz