1.12.16

Od Collina cd Yaotzina

Gdy próbowałem wtulić w siebie chłopaka, miałem nadzieje, a raczej wiedziałem, że tam będzie. Ale moja dłoń stuknęła się jedynie z moim ciałem, a po chłopaku cisza. Otworzyłem automatycznie oczy zaspany i nie zwracając na piekący ból w nich, wstałem i zacząłem się rozglądać po pokoju.
- Yao! - zacząłem go wołać. Sprawdziłem kuchnię, korytarz, cały salon, łazienkę, ale nigdzie go nie było widać. Zauważyłem, że nie ma także jego butów ani kurtki, co mnie bardzo zaniepokoiło. Czyżby chłopak ponownie próbował uciec? Tylko dlaczego? Wczoraj mamrotał coś o tym, że mnie nie chce skrzywdzić. Ale jak? Nie rozumiałem tego, jego, niczego. Ale chciałem jednego, znaleźć go. Tym bardziej, że poczułem się winny. To są jego pierwsze dni w nowym miejscu, mieście, zostawił wszystko co znał wiele kilometrów stąd. Pokazując mu wszystko, tym samym poczułem się za niego odpowiedzialny. A on zniknął z własnego domu. Czułem, że to moja wina, że mogłem go lepiej pilnować, być przy nim, a ja zawiodłem.
Szybko ubrałem buty i chwytając pierwszą lepszą kurtkę, czy tam bluzę, wybiegłem z domu. Zacząłem woląc chłopaka mając nadzieję, że jest gdzieś nie daleko i zaraz usłyszę jego głos, ale to było błędne przekonanie. Niczego nie usłyszałem, oprócz świszczącego wiatru, samochodów na ulicy i rozmów ludzi, którzy patrzyli się na mnie jakby z irytacją, abym się zamknął i dał im się cieszyć spokojem, którego tutaj w rzeczywistości nie było. Pobiegłem w przypadkową stronę pytając ludzi czy nie widzieli niższego ode mnie blondyna o morskich oczach. Większość zaprzeczała, jednak trafili się ludzie, a raczej młode dziewczyny, których chłopak zwrócił uwagę. Miałem ochotę im oznajmić, że jest już on zajęty, ale to dzięki nim dowiedziałem się, że napadło na niego trzech mężczyzn. Nie rozumiałem ludzi dlaczego przechodzili obojętnie, ale nie miałem czasu się nad tym zastanowić. Domyślałem się, że to pewnie byli ci sami, którzy zaatakowali wczoraj Yao. Zapewne mieli na niego oko, chęć. Słyszałem o nich, ich praca polegała na uprowadzaniu bezbronnych, najczęściej ładnych dziewczyn, ale zdarzało się, że wypadało też na młodych chłopaków. Na samym początku w to nie wierzyłem, przecież to była zwykła plotka, aż sam prawie że tego nie doświadczyłem. Wiedziałem do czego byli zdolni i wtedy gdyby nie moja moc, miałbym uraz do końca życia. Teraz bałem się, że nie zdążę i Yao będzie cierpiał. Ale gdzie oni mogli się schować? To było dobre pytanie. Za pomocą umiejętności byłem szybki jak światło, dzięki czemu w parę minut zdążyłem sprawdzić ponad dziesięć barów, restauracji, burdele i wszystkie inne budynki, w którym mogli by się znaleźć. Jedna kobieta opowiedziała mi, że mieli jakąś kryjówkę w starym domu, a dokładniej w piwnicy, tak zwanym bunkrze. Wyjaśniła gdzie to i nie czekając ani chwili dłużej wyruszyłem tam. Modliłem się o to, aby nie było za późno. Abym jednak zdążył przed tym, co zamierzali zrobić.
Znalazłem budynek, a następnie wparowałem do środka rozwalając przypadkiem ściany. Zacząłem krążyć po korytarzach, wchodząc do każdym drzwi, aż nie zszedłem na tyle nisko, aby usłyszeć stłumiony jęk bólu należący zapewne do blondyna, oraz jęk rozkoszy, należący do oprawcy. W głowie już miałem najgorsze scenariusze, gdy poczułem lawę w żyłach. Krew się we mnie gotowała i to dosłownie. Wyważyłem drzwi wchodząc do pomieszczenia, w którym znajdowały się trzy osoby, a raczej cztery. Gdy zobaczyłem, że było już za późno, wybuchłem. Nawet dosłownie. Moje moce są związane ze światłem, ciepłem, więc po części z ogniem. Czasem próbowałem go w sobie rozpalić, ale było to nieudane. Jakie to było szczęście, gdy nagle wytworzyłem żywe płomienie, która zaczynały pochłaniać nawet cały budynek. Byłem wściekły na nich, że posunęli się do takiego czynu, sprawiając mu wiele bólu oraz wkurw*ony na siebie – tak, to dobre słowo – że nie zdołałem go przed tym uratować, że byłem zbyt wolny i teraz cierpiał, nie wiem jak długi czas, ale nawet jeśli dopiero zaczynali, miałem ochotę ich zabić, spalić żywcem, aby już nigdy nikogo tak nie skrzywdzili i upokorzyli. Znali mnie, a ja ich pamiętałem już bardzo dobrze, a raczej po nagryzionym penisie. Dlaczego nadgryzionym? Jak wcześniej wspomniałem, kiedyś miałem z nimi do czynienia. Ich błędem było to, że chcieli, abym im obciągnął. Zgodziłem się, ale za wcześniej zacisnąłem zęby i nie zdążyłem mu całkowicie go odgryźć, co zaplanowałem. Ale teraz nie ważne co próbowałem zrobić z pięć lata temu, może więcej. Teraz liczyło się bezpieczeństwo chłopaka, oraz ich zabicie.
- Wy skurwysyny! Nie wierzę, że mieliście do tego odwagę! - krzyknął, warknąłem czy jakoś tak, po czym jeden z nich zapłonął ogniem. Wił się na ziemi i umierał z krzykiem w ogromnym bólu. Widziałem ten strach w ich oczach, ale wiedziałem, że nie mają zamiaru tak się szybko poddać. Zaraz jeden z nich znalazł się obok mnie próbując uderzyć, ale ja zwinnie wymijałem jego ruchy. Złapałem jego dłoń, która przed chwilę uderzyła mnie w twarz, po czym wygiąłem ją pod dziwnym kątem, łapiąc tym samym. Przyłożyłem dłoni do jego twarzy i użyłem ognia, dzięki czemu wypaliłem na nim piękne blizny, które będą go szpeciły do końca życia. A dlaczego nie zabiłem? Ponieważ zniknął jak wtedy, gdy chciałem ich porazić prądem. Drugi, tym samym ostatni z całej grupy chciał pomścić za swego martwego towarzysza, oraz za oszpecenie drugiego, tak więc nawet nie zauważyłem kiedy, wbił mi nóż w ramię, a następnie zranił policzek. Nie czułem dużego bólu, ponieważ takie rany często otrzymywałem. Problemem była głęboka dziura w ramieniu, z której zaczynała ulatywać krew pełnymi strumieniami. Ognia jakby pojawiło się więcej, gdy się na niego rzuciłam łapiąc go za głowę i rzucając o ścianę. W sekundę znalazłem się obok niego łapiąc go za włosy, po czym waląc twarzą w ścianę, aż zamiast zwykłej ludzkiej gęby, pojawiła się czerwona masakra. Gdy wszyscy byli martwi, nie licząc tego, który uciekł, podbiegłem do chłopaka. Krył się w kącie z zamkniętymi oczami, w połowie goły, kryjący się za rękoma. Widząc go w takim stanie poczułem ogromne ukłucie w serce. Gdy go dotknąłem, przeszły po nim dreszcze, ale się nie poruszył. Nie byłem nawet pewien, czy jeszcze w ogóle kontaktował. Lepiej by było, gdyby zemdlał i nie widział tego wszystkiego, ponieważ i tak już widział, a raczej czuł wiele. Podniosłem go ubierając tym samym. Tak jak myślałem, był nieprzytomny. Wziąłem go na ręce i za pomocą mocy wybiegłem z płonącego budynku w dwie sekundy, po czym ruszyłem do domu. Do swojego, ponieważ nie tylko był on bliżej, ale wydawało mi się, że taki normalny dom będzie odpowiedniejszy, niż szare ściany zwykłego budynku, w którym mieszkał chyba każdy nowy. Jak najszybciej chciałem go opatrzyć, aby już nie cierpiał. Nie mogłem w to uwierzyć, że osoba, na której mi zależało, została w ten sposób skrzywdzona. Zacząłem nienawidzić samego siebie.
Położyłem go na łóżku, po czym poszedłem do łazienki, napuszczając do wanny ciepłej wody. Chłopak w dalszym ciągu był nieprzytomny. Zdjąłem z niego ubranie, pozostawiając jedynie bokserki, po czym wsadziłem go do ciepłej wody pomału. Był cały we krwi, brudzie i pocie. Gdy patrzyłem na niego w takim stanie, w moim oczach zaczynały pojawiać się łzy. Dalej czułem, że to moja wina, że mogłem szybciej się obudzić, mogłem go pilnować, albo chociaż zdążyć przez tym, co się stało. Teraz wiedziałem, że zależało mi na nim i to bardzo. Może nawet to nie było zwykłe zauroczenie, ale nie miałem czasu nad tym rozmyślać, ponieważ gdy jego ciało dotknęło ciepłej wody, poczułem jak wbija we mnie paznokcie. Zacisnął oczy, w których zaczynały pojawiać się łzy bólu. Położyłem go delikatnie w wannie, a gdy jego całe ciało było pod wodą, usiadłem na sedesie. Otworzył oczy, a gdy mnie zobaczył... sam nie wiem co to były za oczy. Pierwszy raz je widziałem. Stachu? Ulgi? Złości? Nie wiem. Gdy spojrzał na swoje położenie i to, ze był bez ubrań, jedynie w samej bieliźnie, zaczął krzyczeć, abym się nie zbliżał, nie dotykał go. Na prawdę mi było przykro, że uważał, ze mogę mu coś zrobić, ale jego reakcja była w stu procentach wytłumaczalna. Złapałem go za rękę i przyciągnąłem do siebie, zapominając o ranie, którą muszę w końcu opatrzyć. Przywarłem klatkę piersiową do jego głowy tuląc go mocno i nie zwracając uwagi na to, że był mokry.
- Yao! Spokojnie! - musiałem go przekrzyczeć, ponieważ dalej się wydzierał, abym go nie dotykał. Zamilkł, ale się okropnie trząsł. Zacząłem płakać nad nim. - Przepraszam cię, że nie byłem tam wcześniej. Że nie zdążyłem cię uchronić przed tym – zacząłem go przepraszać za wszystko. Chciałem mu powiedzieć, że to moja wina, że mogłem go przed tym uratować, że mogłem go bardziej pilnować. Po prostu... chciałem mu powiedzieć, że nie jest dla mnie byle kim, że zależy mi na nim, że czuje się za niego odpowiedzialny i każda krzywda jest moim błędem. Ale jakaś niewyjaśniona siła zabrała mi głos i jedynie mogłem go przeprosić za to, że go nie ochroniłem i że nigdy bym go nie skrzywdził.
                                                                                   
<Yao? Jeju... to takie smutne ;c>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz