- Tak Leo, kupiłam ci... Nie, nie, zaraz będę w domu, nie musisz przyjeżdżać, przeżyję...! Chwila, czekaj, muszę kończyć. ZACHARIE, CO TY ROBISZ NA DACHU – odwróciłem głowę stronę znajomego głosu. No proszę, Rene! Ostatni raz widziałem ją pod szpitalem, chyba tydzień temu.
Warknąłem krótko, poprawiając swoją pozycję. Na obrzeżach miasta były małe domki, dość niskie. Czemu by nie wykorzystać to jako punkt, skąd można zestrzelić parę osób?! Może i płytki były śliskie, przez co upadek na kark był słabą opcją...
Warknąłem krótko, poprawiając swoją pozycję. Na obrzeżach miasta były małe domki, dość niskie. Czemu by nie wykorzystać to jako punkt, skąd można zestrzelić parę osób?! Może i płytki były śliskie, przez co upadek na kark był słabą opcją...
- Zamknij żuchwę! Jutro Wigilia, co nie? – wziąłem łyka Danielsa. Cholera, kończy się. A nie chce mi się stąd schodzić. Gołąb udźwignie szklaną butelkę?
- Co w związ... Dlaczego masz broń!? – o, a, no tak – Zejdź stamtąd! Natychmiast! Znowu zawędrujesz na salę, tego chyba nie chcesz! – zagroziła, stawiając swoje siatki na ziemię. Jeszcze tylko brakowało właściciela domu. Ale jak co, przecież mam gnata, od razu zamilknie!
- Nie jesteś moją matką! – syknąłem przez zęby, wskazując na nią whisky. Moja ręka chyba odmówiła współpracy, bo ta wysunęła się i upadła przed jej nogi, roztrzaskując się – Kurna. Nie cierpię świąt! Chcę zastrzelić Mikołaja, wezmę sobie jego czapkę i będę miał spokój... A skoro nie istnieje, to nie oskarżą mnie o morderstwo, nie? Życ... – no powalona czkawka!
- Jesteś pijany, prawda? Naho, Zacharie, daj sobie spokój. Spadniesz i sobie coś zrobisz – wymruczała, robiąc krok do tyłu. Uważnie obserwowała rozbite szkło, jakby miało coś jej zrobić.
- Co w związ... Dlaczego masz broń!? – o, a, no tak – Zejdź stamtąd! Natychmiast! Znowu zawędrujesz na salę, tego chyba nie chcesz! – zagroziła, stawiając swoje siatki na ziemię. Jeszcze tylko brakowało właściciela domu. Ale jak co, przecież mam gnata, od razu zamilknie!
- Nie jesteś moją matką! – syknąłem przez zęby, wskazując na nią whisky. Moja ręka chyba odmówiła współpracy, bo ta wysunęła się i upadła przed jej nogi, roztrzaskując się – Kurna. Nie cierpię świąt! Chcę zastrzelić Mikołaja, wezmę sobie jego czapkę i będę miał spokój... A skoro nie istnieje, to nie oskarżą mnie o morderstwo, nie? Życ... – no powalona czkawka!
- Jesteś pijany, prawda? Naho, Zacharie, daj sobie spokój. Spadniesz i sobie coś zrobisz – wymruczała, robiąc krok do tyłu. Uważnie obserwowała rozbite szkło, jakby miało coś jej zrobić.
- Zamilcz! – wrzasnąłem, oddając krótki strzał w powietrze. W sumie przez przypadek, a siła odrzutu wywaliła mnie na trawę. Mogę spokojnie wpisać do CV nieudolna próba zabicia Świętego Mikołaja, sturlanie się z jednorodzinnego. Życie wygrane. Tylko te krzaki nie zamortyzowały upadku. Mój tyłek tak bardzo boli, jest uszkodzony, trzeba jechać na oriona!
- Renesmee, pomóż... Umieram... – jęknąłem, obracając się na prawy bok. Jednocześnie byłem zwrócony w stronę dziewczyny. Patrzyła się na mnie oskarżającym wzrokiem.
- Nie pomogę ci! Jesteś pijany, ktoś nas jeszcze zobaczy – mruknęła, zakrywając twarz dłońmi – Leoander mnie zabije, jak wyczuje ode mnie alkohol. Poza tym, co strzeliło ci do głowy, żeby w kogokolwiek strzelać?! I skąd masz broń... I dlaczego wszedłeś na ten głupi dom? – zasypała mnie pytaniami. To przecież w ogóle nie jest potrzebne, halooo
- Nienawidzę świąt, to nie dla mnie... – westchnąłem, nasuwając na mordę kaptur.
- Nie pomogę ci! Jesteś pijany, ktoś nas jeszcze zobaczy – mruknęła, zakrywając twarz dłońmi – Leoander mnie zabije, jak wyczuje ode mnie alkohol. Poza tym, co strzeliło ci do głowy, żeby w kogokolwiek strzelać?! I skąd masz broń... I dlaczego wszedłeś na ten głupi dom? – zasypała mnie pytaniami. To przecież w ogóle nie jest potrzebne, halooo
- Nienawidzę świąt, to nie dla mnie... – westchnąłem, nasuwając na mordę kaptur.
< Ren? Sorry, że tak długo i chaotycznie >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz