- Idziesz czy nie? Przecież nie znam kodu - mówiła, na końcu kciukiem wskazując do tyłu. Potrząsnęłam energicznie głową, idąc do przodu. Wpisałam odpowiedni kod do domofonu, po czym chwyciłam za klamkę i otwierając drzwi. Po chwili już stałyśmy przy windzie, czekając, aż ta łaskawie zjedzie na parter z dziesiątego piętra. Westchnęłam, chwytając w dłonie swoje włosy. Trochę postałam na tym deszczu. Przynajmniej miałam prysznic za darmo. Zaśmiałam się w duchu, wchodząc do windy i wciskając przycisk z narysowaną piątką.
- Wyżej się nie dało... - usłyszałam zirytowany głos czarnowłosej, gdy sama do mnie wchodziła. Parsknęłam pod nosem, zasłaniając usta dłonią. Dojechawszy na odpowiednie piętro, wyszłyśmy na korytarz, a ja skierowałam się w stronę kwiatka, stojącego przy drzwiach znajdujących się obok mojego mieszkania. Schyliłam się do doniczki, podnosząc ją lekką i wyciągając spod niej srebrny mały klucz. Podniosłam się, wkładając przedmiot w zamek, przekręcając go i zadowolona wchodząc do mieszkania. Zrobiłam pierwszy krok do przodu, uważnie rozglądając się wkoło w poszukiwaniu małych puszystych kulek.
- Tobio! Lie! Wróciłam! - zawołałam, podchodząc do wieszaka połączonego z półką na buty i ściągając z nóg trampki. Kompletnie zapominając o Vivienne, weszłam do salonu. Najpierw skierowałam wzrok na czerwony narożnik wyłożony kocem, który o dziwo był czysty. To dziwne, zazwyczaj jest brudny od ich sierści... Zmarszczyłam czoło, odwracając się lewą stronę, gdzie znajdował się telewizor oraz drapak dla kotów. Wtedy coś na mnie skoczyło, przez co ja odsunęłam się do tyłu i w końcu przewróciłam o narożnik. Wylądowałam na kocu, a do moich uszu dotarło podwójne przeciągłe miauknięcie. Otworzyłam oczy, spotykając się z żółtymi tęczówkami Tobio i zielonymi Lie.
- Czy to są koty? - usłyszałam głos czarnookiej. Podniosłam głowę wyżej, spotykając się ze wzrokiem dziewczyny. No tak...
- Poczekaj chwilkę - powiedziałam w jej stronę, powoli wstając z koca. Wzięłam w ramiona kocie rodzeństwo, delikatnie głaszcząc ich po łebkach. Nie wiedziałam ich cały dzień, a tak się za nimi stęskniłam... Nigdy bym nie podejrzewała siebie o coś takiego. Zwłaszcza że są moimi pierwszymi zwierzakami w życiu. Wstałam z narożnika, mijając Vivienne w przejściu, a sama skierowałam się po przekątnej przedpokoju do kuchni. Przydałoby się nakarmić tę dwójkę... - Jesteś głodna? - spytałam jeszcze czarnowłosej, odstawiając moje dwa małe "tygryski" na blat stoliku. Schyliłam się do misek, które znajdywały się przy lodówce i podniosłam je. Jedna była pomarańczowa i należała do Tobio, a druga miała biały kolor, którego właścicielem był Lie. Jednak obie były niesamowicie czyste oraz wylizane. Jak tak teraz pomyśle, to mogliby w sumie jeść z jednej miski, jednak wolałabym uniknąć brudnej kuchni. Nie wiadomo, co im może do główek strzelić, jak dostaliby coś bardziej mokrego. A tak mam dwie, każdą w kolorze odpowiadającemu kolorowi futra właściciela i żadne nie wpycha się do miski drugiego.
<Vivienne?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz