21.2.17

Od Kamille CD Vivienne

Przyjrzałam się chwilę białej róży w jej dłoni. W sumie...
-Co jest?- usłyszałam głos Ethana. Skrzywiłam się na sam dźwięk. Za głośno...
-Po co krzyczysz, słuch mam jeszcze dobry- zwróciłam mu uwagę, jednocześnie czując jego rękę oplatającą mnie w biodrze. Dobrze, że przez ladę tego nie widać...
-Normalnie to powiedziałem- zaśmiał się brunet, jednak szybko spoważniał, patrząc na czarnowłosą z kwiatkiem w dłoni. -Chcesz to zabrać?- spytał, robiąc swoją lekko zdenerwowaną minę. Dziewczyna skinęła głową, jednocześnie wyjmując portfel.
-Mogę zapłacić- dodała. Aż tak zależy jej na tym kwiatku? Ethan zaczął donośnie się śmiać, biorąc dłoń z mojego biodra i łapiąc się nią za brzuch.
-Znowu to samo...- szepnęłam, łapiąc się za głowę. Moje biedne uszy... -Wiesz co?- zwróciłam się do klientki. -Weź tę różę. Może na takiego nie wygląda, ale hoduje własne, które tu przynosi- powiedziałam, na końcu kiwając głową na chłopaka, który poszedł na zaplecze się wyśmiać, że tak to nazwę. Czarnowłosa delikatnie się uśmiechnęła, dziękując i wychodząc z kawiarni. Westchnęłam, opierając się plecami o blat. Mam dosyć... Przymknęłam na chwilę oczy, przywołując wizję siedzenia pod kocem z kubkiem kakao w ulubionym kubku. Do tego doszedł fajny film w telewizji oraz Tobio i Lie na moich kolanach. Tak...to by było cudowne. Jednak dzisiaj nie będzie mi dane spełnić tej oto wizji.
-Gdzie ta dziewczyna?- znowu usłyszałam głos Ethana.
-Poszła, przestraszyła się ciebie- odpowiedziałam mu, otwierając oczy i patrząc na jego sylwetkę, która właśnie zaczesywała włosy dłonią. -A i jeszcze raz złapiesz mnie w taki sposób jak wcześniej, to utnę ci kiedyś te wielkie łapska- pogroziłam mu, omijając i wchodząc na zaplecze. Podeszłam do swojej szafki, otworzyłam ją i zaczęłam się przebierać. Po upływie około pięciu minut wyszłam z pomieszczenia dla pracowników i zawołałam do siebie April. Dziewczyna podeszła do mnie, wyraźnie zaskoczona moim ubiorem.
-Coś się stało?- spytała, zmartwionym głosem.
-Wybacz, Ap, ale przypomniałam sobie, że muszę wcześniej wrócić do domu. Wczoraj wieczorem Tobio zwymiotował- powiedziałam, udając strasznie zmartwioną. Czy to, co powiedziałam, było prawdą? Oczywiście, że nie. Tobio był zdrów jak ryba, jednak ja potrzebowałam wymówki, by wyjść z kawiarni, bo zaraz po zachodzie słońca zmienię się w wilka. Takie życie...a w zasadzie geny. April puściła mnie, mówiąc, bym zadzwoniła do niej, jak poczuje się lepiej. Tak, tak... Jednak przygarnięcie dwójki kociąt to nie była aż tak zła decyzja...

<Vivienne?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz