28.12.16

Od Zacharie - Cd. Zena

  Zmierzyłem go wzrokiem, skupiając uwagę na jego spodniach.
- Chyba ja. Znowu jesteś mokry, Zenuś – uśmiechnąłem się sztucznie, próbując wyszarpnąć ręce z uścisku – Cholera jasna, puść mnie wreszcie idioto, niewygodnie mi – kolejna próba uwolnienia się od tego przegrywa. Niestety, wszyscy ponownie ustawili tryb ingore. Dzięki panie Jezus, że zostawiasz mnie na pastwę losu z tym... kimś. Jak ja z nim w ogóle wytrzymałem te walone siedem lat bez zamordowania go i zostawienia w krzakach.
- Poza tym, zamierzasz mnie znowu zgwałcić? Tak po prostu przy swoim bracie? Zbereźnik – syknąłem, wiercąc się niespokojnie. Musiało to wyglądać co najmniej zjebanie, podejrzanie i dwuznacznie. Bo w końcu takie jest życie Zacharie Semeresa.
- Jak to znowu? – uniósł brwi, patrząc na mnie z wyczekiwaniem
- Myślisz, że nie widziałem twoich myśli? Sorry stary, ale nie – oplotłem nogami jego biodra, przekręcając się tak, żeby to on upadł na tą głupią kanapę. Ponownie byliśmy w tej pozycji co przedtem. Wygiąłem jego ręce pod dziwnym kątem, żeby ruszyć się nie mógł zbytnio. Jak uroczo, hohohoh. Zach góruje, dosłownie. Opłacało się iść na kurs samoobrony. – Mógłbym użyć swoich mocy, ale z tego co wiem, na filmach hipnoza nie działa na takich tępaków jak ty – złapałem się za brodę, patrząc na sufit. Nie był tak przystojny jak ten u Renesmee, ale też się nadawał. Tynk pierwsza klasa, polecam. Żadnych zadrapań, ani pęknięć. 
  Całkowite przeciwieństwo za dziesięciominutowego Zena.
- Nie, nie, nie chcesz tego zrobić – syknął poważnym tonem. Zaśmiałem się krótko.
- W przeciwieństwie do ciebie, nie zamierzam. Nie jestem takim pedałem, za jakiego mnie uważasz. Potrzebowałbym więcej czasu, żeby jakkolwiek się przekonać do tego, blehg – aż mnie ciary przeszły – Co nie znaczy, że nie mogę się tobą pobawić – uśmiech wpełzł mi na usta, które zaraz wylądowały na jego szyi. Białowłosy wessał głośniej powietrze, podczas gdy ja wolną dłonią musiałem coś wymacać ze stolika. Mogło by dojść do czegoś głębszego, ale yaoi ze mnie słabe, a włosy Zenka przecież same się nie zetną. Chwilę później musiałem zabarykadować się w łazience, trzymając w łapie kawałek jego kitki. Nie za dużo, nie za mało, w sam raz. Na szczęście w locie złapałem jeszcze Becię. Punkt dla mnie, hehe.
- OTWÓRZ TO, BO JE WYWAŻĘ I OSOBIŚCIE ZMIAŻDŻĘ CI DUPĘ CWELU – wrzeszczał, a ja po prostu cisnąłem z niego bekę – PRZEZ CIEBIE JESTEM OKROPNY, POZA TYM TAK SIĘ MNIE NIE WYKORZYSTUJE, NO – zarechotałem głośniej, opierając się o drzwi. Wyrzuciłem kosmyki gdzieś na bok, otrzepując palce. Fu.
- Naprawdę myślałeś że cokolwiek z tobą zrobię, lub na odwrót? Zenon, nienienie. Mówiłem ci, nie podaruję ci poranka – odgłosy po drugiej stronie ucichły, a ja zsunąłem się po gładkiej powierzchni, lądując na kafelkach – Już dałeś sobie spokój? – przecież on tak łatwo nie odpuści, gdzie on polazł. Nie, to podstęp. Nie możesz otwierać, Zacha. Mógłbym wyjść przez okno, ale kurtka tam została, fff. Dobra, walić ją. Trzeba uciekać, póki czas.
  Zerwałem się z podłogi, podpełzając do wyjścia. Pchnąłem je do przodu, wyskakując na zewnątrz. Tylko, co się stało? Wiatr wiał dalej. Cholera jasna. Okej, okej dasz sobie radę. Idź prosto, nie patrz na drzewa, ani na liście, trawę, wszystko, co się kołysze.

< Zene? Huehueheuh 👅 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz