- Jakim niby cudem miałbym cię zarazić, co? – zabrewkował. cHOLERA, wkopałem się. Ale co tam, ja to przeżyję, będzie okej.
- Kichniesz na mnie, albo coś – burknąłem, zakładając ręce na piersi. Spojrzał na mnie wzrokiem jesteś tego pewny, przyjacielu?, na co westchnąłem głośno – No oczywiście że przez ugryzienie, bo jak znam życie tak właśnie zrobisz. Siedzimy tutaj, dopóki te babki stąd nie pójdą, jasne? Potem pomyślę jak cię nakarmić, czy coś. Teraz najważniejsze są pomniki. Rozwalone. Rozumiesz? – warknąłem, siadając na ławce obok jakiegoś grobu. Zen zrobił to samo, chwilę później zaczął bawić się palcami. Ja tymczasem obserwowałem swoje piękne buty. Teraz wiem, dlaczego było mi tak zimno w stopy. Zamiast glanów miałem klapki. I ten debil naprawdę mi o tym nie powiedział? On kiedyś serio zaliczy, ale tylko strzała w mordę. Krzesłem. A kiedy tamte zielone berety sobie poszły? Waloną godzinę po naszym przyjściu. Potem zjawił się jakiś facet, dziecko i pies. Oczywiście temu białemu idiocie w głowie było tylko zassanie się w czymkolwiek, a gapił się w szczególności na mnie. Skutecznie odstraszałem go ścięciem kucyka, bądź czego innego, mniej ważnego dla ludzkości. Raczej nikt smucić się nie będzie z tego powodu, uśmiech zwycięstwa. Odruchowo pokazywałem mu faka, gdy tylko zbliżał się do mnie o jeden centymetr za blisko. W końcu jednak wzięliśmy się do roboty, niszcząc ten kamień jakże zajebistym narzędziem, doniczką oraz własnymi nogami. Polecam bardzo, może nie dorównują Beci, lecz dAJĄ RADĘ. Czasami trzeba było spierdzielić i przyczaić się w buszu, bo znowu ktoś nawiedzał groby. Takie to smutne.
- Widzisz ten posąg? Wygląda prawie jak ja – zafascynowany Zen stał naprzeciwko jakiegoś faceta z marmuru. Ja natomiast po prostu podszedłem do niego rozbijając mu częściowo łeb.
- Teraz jest identyczny. Oszpecony i rozdrobniony, ogółem bez urody – prychnąłem, śmiejąc się pod nosem. Chłopak stęknął oburzony, robiąc krok w tył – I myślę, że robota skończona. Trzeba stąd spadać. Haa, tak właśnie – przeciągnąłem się, mrużąc lekko oczy – Niedaleko stąd jest mój dom w sumie, więc będę się zwinął do siebie.
- Idę z tobą, to za mój bekon. Poza tym obiecałeś, że mnie nakarmisz, śmieciu – faak, kolejna piątka z twarzą. W takim razie, spoko. Złapałem go za kołnierz, ciągnąc w stronę swojego życia, blhe.
- Czemu nie możesz rzucać się na dziewice jak normalny wampir? Albo dlaczego nie pijesz ich okresu... Wariujesz wtedy, czy jesteś obrzydzony? – dostałem krótką odpowiedź, dokładniej zamknij mordę. Ale on agresywny. Jakiś czas później dotarliśmy na miejsce, ponownie zrobiło się ciemno. Widocznie dochodziła czwarta, hehe. Zaciągnąłem go na kanapę, a on odwdzięczył mi się pięknym niczym tynk u Renee komplementem. Masz tutaj gorszy syf niż na swojej facjacie. Dziękuję Zen, dziękuję. W zamian dostał w bara.
- To co z moim żarciem, co? – syknął, pocierając bolące miejsce – Pamiętaj, że dałem ci mięso, frajerze
- Nhh, ugryziesz mnie zaraz, co nie? – przytaknął, zagryzając dolną wargę – Spoko, fajnie. Będę żałował aleee... Masz, napój się, cokolwiek. Tylko nie za dużo, wiesz co się później ze mną dzieje – oznajmiłem szeptem, spuszczając głowę w dół
< Dziwnie wyszło, bo na telefonie ;__; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz